Noc w zimnym korytarzu: Jak uciekłam z piekła i zostałam sama z dziećmi
– Mamo, zimno mi – szepnęła Lejla, tuląc się do mojej nogi. Emir stał obok, z szeroko otwartymi oczami, jakby nie rozumiał, dlaczego w środku nocy stoimy na klatce schodowej, trzęsąc się z zimna i strachu. Drzwi za nami zamknęły się z hukiem – to był dźwięk końca mojego starego życia.
Przez lata znosiłam wszystko. Krzyki, wyzwiska, czasem ciosy. „To dla dobra dzieci”, powtarzałam sobie, choć wiedziałam, że to kłamstwo. Mój mąż, Andrzej, potrafił być czarujący dla sąsiadów i rodziny, ale w domu zmieniał się w potwora. Ostatniej nocy przekroczył granicę – nie tylko mnie uderzył, ale i popchnął Lejlę. Wtedy coś we mnie pękło.
Zebrałam dzieci, kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wybiegłam z mieszkania. Nie miałam planu. W głowie szumiało mi tylko jedno: „Muszę ich uratować”.
Zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Zawsze mówiła: „Jakbyś czegoś potrzebowała, dzwoń o każdej porze”. Telefon dzwonił długo. W końcu odebrała.
– Halo? – jej głos był senny.
– Magda… To ja. Muszę się gdzieś zatrzymać. Proszę cię… – głos mi się załamał.
– O tej godzinie? Co się stało?
– Andrzej… On… Nie mogę wrócić do domu.
– Słuchaj, mam dzieci, mąż śpi… Nie mogę cię teraz przyjąć. Może rano coś wymyślimy? – usłyszałam ciszę i cichy klik.
Stałam więc na klatce schodowej, dzieci skulone przy mnie. Próbowałam jeszcze do mamy – nie odebrała. Do siostry – „Nie mogę się mieszać w wasze sprawy”. Do sąsiadki – „Nie chcę mieć problemów”. Każde kolejne odrzucenie bolało bardziej niż poprzednie.
W końcu zadzwoniłam na policję. Przyjechali po pół godzinie. Policjant spojrzał na mnie z wyraźnym znużeniem.
– Co się stało?
Opowiedziałam wszystko, trzymając Emira za rękę.
– Proszę pani, to sprawa rodzinna. Może lepiej wrócić do domu i spróbować się dogadać? – powiedział drugi policjant.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– On nas bije! – krzyknęła Lejla przez łzy.
Policjant westchnął.
– Dobrze, zawieziemy panią do ośrodka interwencji kryzysowej.
W samochodzie dzieci zasypiały na moich kolanach. Ja patrzyłam przez okno na puste ulice Warszawy i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Ośrodek był szary i zimny. Kobieta w recepcji spojrzała na nas bez emocji.
– Proszę tu podpisać. Dostanie pani pokój na trzy dni. Potem zobaczymy.
Pokój był mały, z dwoma łóżkami i łazienką bez zamka. Położyłam dzieci spać i usiadłam na podłodze. Zaczęłam płakać bezgłośnie, żeby ich nie obudzić.
Rano zadzwoniła mama.
– Co ty wyprawiasz? Andrzej dzwonił całą noc! Wstyd przynosisz rodzinie!
– Mamo, on nas bije…
– Przestań wymyślać! Zawsze byłaś przewrażliwiona!
Rozłączyła się.
W ośrodku poznałam inne kobiety – Anię, która uciekła z trójką dzieci od męża alkoholika; Ewę, którą teściowa wyrzuciła z domu po śmierci męża; Zosię, która była tu już trzeci raz. Każda miała swoją historię i każda czuła się winna.
Pracownica socjalna powiedziała mi:
– Musi pani zgłosić przemoc na policji i załatwić sprawy sądowe. Ale wie pani… To długo trwa. I nie zawsze kończy się dobrze dla matki.
Patrzyłam na nią w milczeniu. W głowie miałam tylko jedno: gdzie pójdziemy za trzy dni?
Lejla przestała mówić. Emir zaczął moczyć się w nocy. Ja nie spałam prawie wcale – bałam się zasnąć i obudzić się znów w tamtym mieszkaniu, przy Andrzeju.
Po trzech dniach musiałam wyjść z ośrodka. Dostałam adres noclegowni dla matek z dziećmi na Pradze. Tam było jeszcze gorzej – brudno, głośno, dzieci płakały całymi nocami.
Próbowałam znaleźć pracę – ale kto zatrudni kobietę z dwójką małych dzieci i bez wsparcia? Próbowałam wynająć pokój – ale nikt nie chciał „problemowej matki”.
Andrzej dzwonił codziennie:
– Wróć do domu! Bez ciebie sobie nie poradzisz! Dzieci ci odbiorą!
Czasem groził, czasem błagał. Raz przyszedł pod noclegownię i krzyczał:
– Oddaj mi dzieci! Ty wariatko!
Policja przyjechała po godzinie i tylko go upomniała.
Zaczęłam myśleć o powrocie. Może rzeczywiście przesadzam? Może lepiej dla dzieci będzie mieć ojca?
Ale wtedy Lejla spojrzała na mnie wielkimi oczami:
– Mamo, już nigdy tam nie wrócimy?
Poczułam przypływ siły. Nie mogę ich zawieść.
Po kilku tygodniach znalazła się jedna dobra dusza – pani Teresa z parafii zaproponowała nam pokój w swoim domu na obrzeżach miasta. Pomogła mi znaleźć pracę w sklepie spożywczym. Było ciężko – praca za grosze, dzieci same po szkole – ale byliśmy bezpieczni.
Czasem spotykam sąsiadów z dawnego bloku. Patrzą na mnie jak na trędowatą albo udają, że mnie nie widzą. Mama przestała dzwonić. Siostra napisała SMS: „Może kiedyś ci wybaczą”.
Ale Lejla znów zaczęła śpiewać pod prysznicem, a Emir przestał bać się ciemności.
Często pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy samotność i bieda są lepsze niż życie w strachu? Czy Polska to kraj dla takich jak ja?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy naprawdę musimy być sami w walce o własne życie?