„Już nigdy tu nie przyjadę!” – czyli jak teściowa wyprowadziła się z naszego życia
– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy zlewie, z mokrymi rękami i sercem w gardle. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, choć dobrze wiedziałam, że każde słowo jego matki wbija się w niego jak kolec.
– Mamo, proszę… – zaczął nieśmiało, ale przerwała mu ruchem ręki.
– Nie, Tomek! Ile razy mam powtarzać? To nie jest hotel! – jej głos podniósł się jeszcze bardziej. – Ja tu sprzątam, gotuję, a ona nawet nie potrafi po sobie pozmywać!
Zacisnęłam pięści. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ile jeszcze razy miałam słuchać tych samych pretensji? Ile jeszcze razy miałam tłumaczyć się z każdego talerza?
– Pani Zosiu – powiedziałam cicho, próbując zachować resztki godności – ja zaraz wszystko zrobię. Po prostu…
– Po prostu co? – przerwała mi ostro. – Po prostu jesteś leniwa! I tyle!
Tomek odłożył gazetę i spojrzał na mnie bezradnie. Widziałam w jego oczach zmęczenie i wstyd. Wiedziałam, że kocha swoją matkę, ale wiedziałam też, że kocha mnie. Od miesięcy żyliśmy w tym trójkącie napięcia, odkąd teściowa zamieszkała z nami po śmierci teścia. Miała być to sytuacja tymczasowa – kilka tygodni, może dwa miesiące. Minął już prawie rok.
Każdy dzień zaczynał się od kłótni o drobiazgi: o to, kto nie zamknął okna, kto zostawił buty w przedpokoju, kto nie kupił mleka. Każdy wieczór kończył się cichą wojną na spojrzenia i trzaskaniem drzwiami.
Pamiętam ten dzień dokładnie. Był piątek. Tomek miał ważne spotkanie w pracy, a ja musiałam przygotować prezentację na zdalną konferencję. Zamiast tego stałam w kuchni i słuchałam kolejnych oskarżeń.
– Mamo, wystarczy! – powiedział nagle Tomek głośniej niż zwykle. – Przestań się czepiać Ani! To nasz dom!
Teściowa spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Twój dom? To ja cię wychowałam! To ja cię nauczyłam porządku! A teraz pozwalasz tej… tej…
– Mamo! – przerwał jej stanowczo. – Dość!
Zapadła cisza. Nawet zegar na ścianie wydawał się tykać głośniej niż zwykle.
Teściowa odwróciła się do mnie plecami i zaczęła pakować swoje rzeczy do reklamówki. Wrzucała je chaotycznie: sweter, książkę, jakieś lekarstwa.
– Już nigdy tu nie przyjadę! – krzyknęła przez łzy. – Nie chcę was znać!
Poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Czy naprawdę tego chciałam? Czy naprawdę chciałam, żeby odeszła?
Tomek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Drżałam cała.
– Przepraszam cię – szepnął mi do ucha. – Nie powinno tak być.
Siedzieliśmy potem razem na kanapie, słuchając jak teściowa trzaska drzwiami i schodzi po schodach. Każdy jej krok był jak uderzenie serca. W końcu zapadła cisza.
Przez kilka godzin nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Tomek zamknął się w swoim gabinecie, ja próbowałam pracować, ale myśli krążyły wokół tego, co się stało.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Aniu? Wszystko w porządku?
Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się do słuchawki.
– Mamo… Ona odeszła…
Mama westchnęła ciężko.
– Może to i lepiej? Może teraz będziecie mieli trochę spokoju?
Ale czy to naprawdę było takie proste? Przez kolejne dni dom wydawał się pusty. Brakowało nawet tych kłótni, tych codziennych spięć. Zaczęliśmy z Tomkiem rozmawiać o rzeczach, na które wcześniej nie było miejsca: o naszych marzeniach, planach na przyszłość, o dzieciach.
Jednak cień teściowej wisiał nad nami jeszcze długo. Dzwoniła do Tomka codziennie, płakała do słuchawki, oskarżała mnie o rozbicie rodziny. On próbował ją uspokajać, ale wiedziałam, że cierpi.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Aniu… – zaczął niepewnie Tomek – czy my dobrze zrobiliśmy?
Spojrzałam mu w oczy.
– Nie wiem… Ale wiem jedno: nie mogłam już dłużej żyć w takim napięciu.
Przytulił mnie mocno.
– Kocham cię – wyszeptał.
Minęły tygodnie. Teściowa znalazła sobie mieszkanie w sąsiednim bloku. Czasem widywałam ją na klatce schodowej albo w sklepie spożywczym. Odwracała wzrok albo patrzyła na mnie z wyrzutem.
Z czasem nauczyliśmy się żyć bez niej pod naszym dachem. Nasz dom stał się spokojniejszy. Zaczęliśmy zapraszać znajomych na kolacje, śmiać się głośno bez strachu przed krytyką. Odkryliśmy siebie na nowo.
Ale czasem budzę się w nocy i myślę o niej: samotnej kobiecie za ścianą, która straciła syna na rzecz innej kobiety. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłyśmy się dogadać?
Cisza po burzy jest inna niż ta przed nią. Jest cięższa, pełna wspomnień i niedopowiedzianych słów.
Czy naprawdę trzeba przejść przez burzę, żeby docenić ciszę? A może są takie konflikty rodzinne, których nie da się rozwiązać bez bólu? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?