Po drugiej stronie ściany: Granica, której nie wolno przekroczyć

– Znowu oni! – zacisnęłam pięści, kiedy zza cienkiej ściany dobiegły mnie okrzyki „Sto lat!” i brzęk kieliszków. Leżałam wyczerpana na łóżku, pierwszej nocy po przeprowadzce do naszego nowego mieszkania na Ursynowie. Wszystkie nadzieje na spokojne życie rozsypały się w jednej chwili. Mój mąż, Paweł, przewrócił się na drugi bok i zaspanym głosem mruknął:

– Może to tylko dziś, Martyna. Pewnie jakaś impreza u sąsiadów.

Ale ja już wiedziałam: to nie będzie „tylko dziś”.

Następnego ranka, kiedy biegłam po schodach do pracy, zatrzymała mnie sąsiadka z naprzeciwka. Pani Halina, kobieta po pięćdziesiątce, w różowym szlafroku i z wałkami we włosach, uśmiechnęła się szeroko:

– O, nowi są! Mam nadzieję, że nie obudziliśmy was wczoraj? U nas te rodzinne spotkania zawsze takie głośne!

– Trochę było głośno – odpowiedziałam ostrożnie.

– Oj tam, żyć trzeba! – machnęła ręką i zniknęła za drzwiami.

Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej hałasu. Dzieci biegały po korytarzu, wrzeszczały, pani Halina i jej mąż Zbyszek kłócili się o śmieci, a z ich mieszkania nieustannie dobiegała muzyka disco polo. Paweł próbował mnie uspokoić:

– Daj im czas. Może się uspokoją.

Ale ja stawałam się coraz bardziej nerwowa. Pracuję jako freelancerka – projektantka graficzna – i potrzebuję ciszy. Każdego ranka budził mnie odkurzacz albo krzyki Haliny na Zbyszka za rozsypane śmieci.

Pewnego wieczoru, gdy kończyłam ważny projekt dla niemieckiego klienta, ktoś zapukał do drzwi. Zbyszek stał z butelką wódki i dwoma kieliszkami.

– Sąsiadko! Chodźcie na jednego! Dziś Haliny imieniny!

– Dziękuję, ale pracuję…

– Praca nie zając! Chodźcie!

Zatrzasnęłam drzwi zanim zdążył powiedzieć coś więcej. Paweł spojrzał na mnie z dezaprobatą:

– Mogłaś być milsza. To tylko sąsiedzi.

– Oni nie są „tylko” sąsiadami! Oni nie znają granic!

Kłótnie między mną a Pawłem stały się codziennością. On uważał, że przesadzam, ja czułam się coraz bardziej samotna.

Którejś nocy obudził mnie płacz dziecka zza ściany. Potem trzask balkonowych drzwi i wrzask Haliny:

– Michał! Wracaj natychmiast!

Rano spotkałam ją na klatce schodowej. Miała podkrążone oczy, szeptem powiedziała:

– Przepraszam za wczoraj… Syn przechodzi trudny okres.

Zrobiło mi się jej żal. Może rzeczywiście jestem zbyt surowa? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?

Ale tego wieczoru znów była impreza – do północy. Rano przed naszymi drzwiami leżały niedopałki i plastikowe kubki.

Postanowiłam napisać kartkę: „Proszę o przestrzeganie ciszy nocnej po 22:00.” Godzinę później kartka zniknęła. Następnej nocy było jeszcze głośniej.

Zadzwoniłam do administratora bloku.

– Wie pani, pani Martyno – powiedział bez entuzjazmu – państwo Nowakowie mieszkają tu od lat. Zawsze tacy byli… Ale może pani napisać oficjalną skargę.

Paweł wpadł w szał:

– Po co się wtrącasz? Teraz wszyscy będą myśleć, że jesteś donosicielką!

– A co mam robić? Znosić wszystko?

Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Paweł wychodził wcześniej do pracy i wracał później. Ja zamykałam się ze słuchawkami na uszach, próbując odciąć się od świata.

Pewnego dnia zastałam Pawła przy stole ze Zbyszkiem – pili piwo i śmiali się.

– O, żona przyszła! – krzyknął Paweł. – Siadaj z nami!

– Nie mam ochoty – odpowiedziałam lodowato.

Zbyszek spojrzał na mnie z kpiną:

– Pani to chyba nie umie cieszyć się życiem…

Gdy wyszedł, wybuchła awantura.

– Dlaczego mnie kompromitujesz przed sąsiadami? – krzyczał Paweł.

– Bo mam dość! Chcę normalnie żyć!

Przez kolejne dni panowała między nami lodowata cisza. W pracy zaczęłam popełniać błędy, klienci byli niezadowoleni. Czułam się jak w pułapce.

Wtedy zadzwoniła mama.

– Martyna, Paweł mówił mi o problemach z sąsiadami? Może trochę przesadzasz? Wiesz jacy są ludzie…

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Mamo, już nie daję rady…

– Spróbuj porozmawiać z nimi!

Spróbowałam ostatni raz. Zapukałam do Haliny.

– Dzień dobry… Chciałam porozmawiać o nocnych hałasach…

Halina zmierzyła mnie chłodno:

– U nas zawsze tak było. Jak pani nie pasuje, trzeba było kupić dom na wsi!

Zabrakło mi słów.

Wróciłam do mieszkania i rozpłakałam się. Paweł próbował mnie pocieszyć:

– Może naprawdę powinniśmy się wyprowadzić?

Ale nie mieliśmy pieniędzy na nowe mieszkanie. Kredyt wiązał nas na lata.

Szukając pomocy w internecie trafiłam na forum mieszkańców – nie byłam sama: inni też skarżyli się na Nowaków. Zorganizowaliśmy zebranie wspólnoty.

Na spotkaniu odezwała się pani Jadwiga z trzeciego piętra:

– Już nie mogę! Nawet w tygodniu robią imprezy!

Dołączyli inni. Administrator obiecał podjąć kroki prawne.

Przez kilka tygodni był spokój… potem wszystko wróciło do normy. Nowakowie rozpuszczali plotki o nas „donosicielach”, ich dzieci rzucały papierki pod nasze drzwi.

Paweł coraz częściej spał na kanapie. Nasze małżeństwo rozpadało się na moich oczach.

Pewnego dnia znalazłam kartkę przyklejoną do drzwi: „Donosicieli tu nie lubimy.”

Zadzwoniłam do mamy:

– Mamo, naprawdę już nie wiem co robić…

Westchnęła:

– Czasem trzeba postawić granicę, nawet jeśli wszyscy cię za to znienawidzą.

Wieczorem usiadłam z Pawłem.

– Musimy zdecydować: albo razem walczymy o nasz spokój, albo każde idzie swoją drogą.

Paweł pierwszy raz od dawna spojrzał mi prosto w oczy:

– Przepraszam… Nie rozumiałem cię. Spróbujmy razem – naprawdę razem.

Od tamtej pory wspólnie notowaliśmy hałas, rozmawialiśmy z innymi mieszkańcami, szukaliśmy pomocy prawnej. To trudna droga – ale przynajmniej już nie byłam sama.

Dziś wiem: czasem trzeba być „tą złą”, żeby odzyskać swoje życie i szacunek do siebie. Czy naprawdę powinniśmy poświęcać własny spokój dla cudzej bezczelności? Co wy byście zrobili na moim miejscu?