Syn nie przyjechał: kiedy rodzina pęka przez cudze decyzje
Już od rana czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż najgłośniejsza kłótnia. Dziś są moje imieniny – Jadwiga, 65 lat, emerytowana nauczycielka z małej wsi pod Siedlcami. Zawsze tego dnia dom był pełen śmiechu, zapachu ciasta drożdżowego i gwaru rozmów. Ale dziś… tylko ja i mój mąż, Marian, siedzieliśmy przy stole, patrząc na pusty talerz przeznaczony dla naszego jedynego syna.
– Może jeszcze zadzwoni – próbował mnie pocieszyć Marian, choć sam nie wierzył w te słowa.
Wiedziałam już od wczoraj, że nie przyjedzie. Michał, nasz syn, zadzwonił wieczorem. Jego głos był cichy, jakby bał się własnych słów.
– Mamo… Przepraszam, ale nie dam rady przyjechać. Magda… no wiesz… ona źle się czuje i nie chce zostać sama z małym.
Zacisnęłam zęby. To nie pierwszy raz. Od kiedy Michał ożenił się z Magdą, wszystko się zmieniło. Kiedyś był naszym oczkiem w głowie – zawsze pomocny, zawsze obecny. Po ślubie coraz rzadziej dzwonił, a wizyty ograniczały się do świąt. Magda nigdy nie ukrywała, że wieś ją nudzi, a my jesteśmy „zbyt wymagający”.
Pamiętam pierwsze spotkanie z nią. Przyjechała do nas w eleganckim płaszczu, z nosem zadartym wysoko. Zamiast usiąść z nami przy stole, wyciągnęła telefon i przez pół obiadu pisała wiadomości.
– Może Magda chciałaby kawy? – zaproponowałam wtedy z uśmiechem.
– Nie piję kawy z ekspresu przelewowego – odpowiedziała chłodno. – W domu mamy Nespresso.
Już wtedy poczułam, że nie będziemy rodziną. Ale dla Michała starałam się być miła. Przez lata znosiłam jej kąśliwe uwagi o „zacofanej prowincji”, o tym, że „w Warszawie wszystko jest lepsze”.
Kiedy urodził się ich syn, Antoś, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że może wnuk połączy nas na nowo. Ale Magda postawiła sprawę jasno: „Nie chcę, żeby Antoś spędzał czas na wsi. Tam są kleszcze i brudno”.
Michał próbował lawirować między nami. – Mamo, Magda się boi… Ona tak bardzo dba o Antosia…
– A ty? – zapytałam kiedyś przez łzy. – Ty już nie chcesz tu wracać?
– Chcę… Ale muszę też myśleć o swojej rodzinie.
Te słowa bolały najbardziej. Czy ja już nie jestem jego rodziną?
Dziś siedzieliśmy z Marianem przy stole i milczeliśmy. On udawał twardego, ale widziałam łzy w jego oczach.
– Jadwiga… Może przesadzamy? Może rzeczywiście za dużo od nich wymagamy?
– Czego wymagamy? Żeby raz na pół roku przyjechali? Żeby wnuk poznał dziadków? – głos mi się załamał.
Marian spuścił głowę.
– Może to przez tę sprawę z domem…
Przypomniałam sobie tamten dzień sprzed roku. Dach zaczął przeciekać po burzy. Zadzwoniłam do Michała:
– Synku, może byś przyjechał pomóc tacie? Dach przecieka.
– Mamo… Nie mogę teraz. Magda ma szkolenie, muszę zostać z Antosiem.
– A może przyjedziecie wszyscy? – zaproponowałam naiwnie.
– Magda nie chce… Ona mówi, że wy zawsze czegoś chcecie.
To zdanie wracało do mnie jak bumerang: „Wy zawsze czegoś chcecie”. Czy naprawdę tak było? Czy proszenie o pomoc to już przestępstwo?
Kilka dni później zadzwoniła sama Magda.
– Pani Jadwigo, proszę już nie dzwonić do Michała w takich sprawach. On ma swoją rodzinę i swoje obowiązki. My nie jesteśmy tu od spełniania państwa zachcianek.
Zamurowało mnie. Nigdy nie czułam się tak upokorzona. Przez kolejne miesiące unikałam kontaktu. Michał dzwonił rzadziej i rzadziej.
W tym roku nawet na Wielkanoc nie przyjechali. Tłumaczyli się chorobą Antosia. Ale widziałam na Facebooku zdjęcia z parku rozrywki pod Warszawą.
Dziś miałam nadzieję na choćby krótki telefon od wnuka. Nic. Tylko cisza i echo wspomnień.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Zofia.
– Jadwiga, nie płacz już za nim tyle! Dzieci są niewdzięczne! Ja też rzadko widuję swoje wnuki…
Ale ja nie potrafię przestać tęsknić. Przecież to mój syn! Wychowałam go sama przez kilka lat, kiedy Marian był za granicą. To ja siedziałam przy nim nocami, kiedy miał gorączkę. To ja uczyłam go czytać i pisać.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Może rzeczywiście jestem zbyt wymagająca? Może powinnam odpuścić?
Następnego dnia zadzwoniłam do Michała jeszcze raz.
– Synku… Chciałam tylko usłyszeć twój głos.
Po drugiej stronie długo panowała cisza.
– Mamo… Przepraszam. Magda jest bardzo zmęczona ostatnio… Ja też mam dużo pracy…
– Michał… Czy ty jeszcze pamiętasz, jak wygląda nasz dom? Czy Antoś wie w ogóle, kim są jego dziadkowie?
Usłyszałam cichy szloch po drugiej stronie.
– Mamo… Ja nie wiem już co robić… Magda mówi, że jeśli będę jeździł do was bez niej, to będzie awantura… Ona boi się zostać sama…
Zrobiło mi się go żal. Wiedziałam już wtedy: mój syn jest między młotem a kowadłem. Kocha nas, ale boi się żony bardziej niż samotności rodziców.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni i patrzyłam na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Na jednym miał może pięć lat – uśmiechnięty chłopiec z wiankiem mleczy na głowie.
Marian wszedł do kuchni i położył mi rękę na ramieniu.
– Jadwiga… Może czas pogodzić się z tym, że dzieci mają swoje życie?
Ale jak pogodzić się z samotnością?
Czasem myślę: może gdybym była inną teściową? Może gdybym nigdy nie poprosiła o pomoc? Może wtedy Magda by nas zaakceptowała?
Ale czy naprawdę trzeba rezygnować z siebie dla świętego spokoju?
Dziś wieczorem usiadłam na ganku i patrzyłam na zachodzące słońce nad naszym polem rzepaku. W powietrzu czuć było zapach ziemi po deszczu i dym z sąsiedniego komina. Pomyślałam: ile jeszcze takich dni przede mną? Ile jeszcze razy będę czekać na syna, który już chyba nigdy nie wróci?
Czy naprawdę proszenie o obecność dziecka to za dużo? Czy rodzina musi pękać przez cudze decyzje? Czekam na wasze historie – czy ktoś jeszcze czuje ten sam ból co ja?