Izba pełna ciszy: Gdy własne dziecko wyrzuca cię z życia
– Wyjdź! – krzyknęła Lena, a jej głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania. – Mam dość twojego wtrącania się w moje życie!
Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, czując jak serce wali mi w piersi. Nie poznawałam własnej córki. Jej oczy były pełne łez i gniewu, a ja… ja byłam bezradna. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko kolejny wybuch, że zaraz się uspokoi, jak zawsze. Ale tym razem było inaczej.
– Lena… – zaczęłam cicho, próbując złapać jej wzrok. – Proszę cię, nie rób tego. Porozmawiajmy.
– Nie chcę cię tu widzieć! – wrzasnęła. – Nigdy więcej!
Drzwi zatrzasnęły się tuż przed moją twarzą. Zostałam na klatce schodowej, z walącym sercem i łzami napływającymi do oczu. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Ludzie przechodzili obok, patrząc na mnie ukradkiem, ale nikt nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. W końcu zeszłam na dół i usiadłam na zimnych schodach. Próbowałam zrozumieć, co się właśnie stało.
Lena była moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam ją sama od kiedy jej ojciec, Andrzej, odszedł do innej kobiety. Przez lata starałam się być dla niej wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Może za bardzo? Może za mocno ją kontrolowałam? Ale czy to powód, żeby wyrzucić własną matkę z domu?
Telefon zadzwonił po raz pierwszy po godzinie. To była moja siostra, Zofia.
– Boże, Anka, co się stało? Lena do mnie dzwoniła, płakała…
– Nie wiem… – wyszeptałam. – Wyrzuciła mnie z mieszkania.
– Przyjedź do mnie. Nie możesz tak siedzieć na klatce.
Zebrałam się w sobie i ruszyłam do Zofii. Całą drogę powtarzałam sobie: „To tylko chwilowe. Lena się uspokoi. Zadzwoni do mnie.” Ale minął dzień, potem drugi – cisza. Zofia próbowała ją przekonać do rozmowy, ale Lena nie odbierała nawet od niej.
W głowie miałam mętlik. Przypominałam sobie nasze ostatnie tygodnie: Lena coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, wracała późno do domu, była rozdrażniona i nieobecna. Kiedy pytałam co się dzieje, odpowiadała: „Nic cię to nie obchodzi.”
Pewnego wieczoru Zofia wróciła z pracy i powiedziała:
– Byłam dziś pod waszym blokiem. Lena wyszła z jakimś chłopakiem… Wyglądała na bardzo przygnębioną.
Zadrżałam. Przez głowę przeszły mi najgorsze scenariusze: narkotyki? Alkohol? Może ktoś ją skrzywdził? Czy naprawdę bym tego nie zauważyła?
Po tygodniu Lena napisała mi SMS-a: „Możesz zabrać swoje rzeczy w sobotę o 12.”
Serce mi pękło. Poszłam tam z Zofią. Lena nie otworzyła drzwi – zostawiła moje rzeczy spakowane pod wycieraczką. Wśród nich był zeszyt – jej pamiętnik. Przez chwilę wahałam się, czy mam prawo go otworzyć… Ale ciekawość i rozpacz zwyciężyły.
Pierwsze strony były pełne rysunków i krótkich notatek o szkole i koleżankach. Potem zaczęły się wpisy pełne bólu:
„Mama mnie nie słucha. Wszystko wie lepiej. Nie mogę oddychać w tym domu.”
„Czuję się jak cień. Chciałabym zniknąć.”
„Nie powiedziałam mamie o tym, co zrobił Michał… Boję się jej reakcji.”
Zamarłam. Michał? Kto to był? Przewracałam kolejne strony:
„Michał powiedział, że jeśli komuś powiem, będzie źle… Nie mogę spać po nocach.”
Łzy spływały mi po policzkach. Jak mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam być tak ślepa?
Zadzwoniłam do Zofii:
– Muszę porozmawiać z Leną. Natychmiast.
Zofia pojechała ze mną pod blok Leny. Czekałyśmy godzinę, aż wróciła ze szkoły.
– Lena! – zawołałam przez łzy. – Proszę cię… Musimy porozmawiać.
Spojrzała na mnie zimno.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
– Przeczytałam twój pamiętnik… Wiem o Michale.
Lena zbladła i zaczęła się trząść.
– Nie miałaś prawa! – krzyknęła.
– Przepraszam… Ale musisz mi powiedzieć prawdę.
Zofia objęła ją ramieniem.
– Lena, jesteśmy tu dla ciebie. Cokolwiek się stało…
Lena zaczęła płakać tak rozpaczliwie, że aż serce mi pękło.
– On mnie szantażował… Groził mi… Bałam się powiedzieć komukolwiek…
Przytuliłam ją mocno.
– Już jesteś bezpieczna… Obiecuję ci to.
Tamtego dnia pojechałyśmy razem na policję. Michał został zatrzymany kilka dni później. Lena przez długie miesiące chodziła na terapię – ja też zaczęłam spotykać się z psychologiem. Nasza relacja była jak rozbite lustro: każda rozmowa bolała, każde wspomnienie raniło na nowo.
Mama zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od lat:
– Aniu… Może powinnaś wrócić do domu? Potrzebujesz wsparcia.
Nie chciałam wracać do rodzinnego domu pełnego dawnych żalów i milczenia. Ale wiedziałam już jedno: nie można udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy w środku krzyczy ból.
Minął rok od tamtych wydarzeń. Lena powoli odzyskuje równowagę. Ja nauczyłam się słuchać – naprawdę słuchać – zamiast narzucać swoje rozwiązania. Czasem siedzimy razem w kuchni przy herbacie i milczymy długo, ale to już inna cisza niż wtedy na klatce schodowej: to cisza pełna nadziei.
Często zastanawiam się: ile jeszcze rodzin żyje w takich cichych dramatach? Ile matek i córek nie potrafi ze sobą rozmawiać? Czy można nauczyć się wybaczać sobie nawzajem?