Powrót do domu: Między kurzem a nadzieją
Drzwi skrzypnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Stałam na progu starego domu w Lipówce, z walizką w jednej ręce i sercem ściśniętym jak nigdy wcześniej. „Alicja, po co ci to było?” – zapytałam siebie w myślach, patrząc na obdrapane framugi i pajęczyny w kątach. W powietrzu unosił się zapach kurzu, stęchlizny i czegoś jeszcze – może nadziei, a może tylko wspomnień, które nie chciały odejść.
– Wróciłaś? – głos matki rozległ się z kuchni, ostry jak nóż. Nie widziałyśmy się od pięciu lat. Ostatni raz rozmawiałyśmy przez telefon, kiedy powiedziałam jej, że wyjeżdżam do Warszawy i nie zamierzam wracać. Teraz jej twarz była starsza, zmęczona, a oczy miały w sobie coś, czego nie potrafiłam odczytać.
– Tak, mamo. – odpowiedziałam cicho, stawiając walizkę na podłodze. – Długo mnie nie było.
– To prawda – mruknęła, odwracając się do okna. – Ale dom czekał.
Dom czekał. A może to ja czekałam na ten powrót? Przez lata próbowałam ułożyć sobie życie w mieście, ale Warszawa okazała się bardziej samotna niż mazowieckie lasy. Praca w korporacji, szybkie randki, puste mieszkanie – wszystko to miało być ucieczką od przeszłości. Ale przeszłość dogania cię nawet na najbardziej zatłoczonym przystanku autobusowym.
Weszłam do swojego dawnego pokoju. Na półkach stały książki z dzieciństwa, zeszyty z wyblakłymi notatkami i zdjęcia – ja z bratem Michałem na rowerach, tata z uśmiechem, który już dawno zgasł. Tata odszedł nagle, zostawiając nas z matką samych. Michał wyjechał do Anglii i kontaktował się tylko od święta. Zostałyśmy we dwie – dwie kobiety, które nie potrafiły ze sobą rozmawiać.
Wieczorem siedziałyśmy przy stole. Matka kroiła chleb tak mocno, jakby chciała rozłupać deskę. Milczenie między nami było gęste jak mgła za oknem.
– Zostaniesz na długo? – zapytała nagle.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Potrzebuję trochę czasu.
– Czasu? – prychnęła. – Tyle lat cię nie było, a teraz potrzebujesz czasu?
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam jej powiedzieć, że nie rozumie, że nie wie, jak bardzo bolało mnie dorastanie tutaj po śmierci taty. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Noc była niespokojna. Słyszałam skrzypienie podłogi, szum wiatru za oknem i własne myśli, które nie dawały mi spokoju. Czy mogłam coś zmienić? Czy powinnam była wrócić wcześniej?
Rano obudził mnie dźwięk telefonu. Michał dzwonił z Anglii.
– Cześć, Ala! Jak tam? Mama bardzo się ucieszyła?
– Nie wiem… Jest dziwnie. Wszystko tu wygląda tak samo, ale ja już nie jestem tą samą osobą.
– Dasz radę. Może spróbuj z nią pogadać? Wiesz… o tacie też nigdy nie rozmawialiśmy porządnie.
Westchnęłam ciężko. Michał zawsze potrafił spojrzeć na wszystko z dystansem.
Po południu poszłam na spacer po wsi. Lipówka była taka sama jak kiedyś – kilka domów, sklepik spożywczy pani Zosi i stary kościółek na wzgórzu. Ludzie patrzyli na mnie z ciekawością i szeptali za plecami: „To ta Alicja, co uciekła do miasta”.
Spotkałam panią Zosię przed sklepem.
– Alicja! Jak dobrze cię widzieć! Twoja mama bardzo za tobą tęskniła.
– Naprawdę? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Oj dziecko… Matki nie zawsze potrafią mówić o uczuciach. Ale serce mają wielkie.
Te słowa utkwiły mi w głowie przez resztę dnia.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie. – Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Po śmierci taty wszystko się rozsypało… Ja też się rozsypałam.
Matka spojrzała na mnie długo i ciężko.
– Myślisz, że mnie było łatwiej? Każda noc bez niego bolała jak rana. Ale musiałam być silna dla was… A potem została tylko cisza.
Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę rozmawiamy.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zapytałam cicho.
Matka skinęła głową i wyciągnęła do mnie rękę.
Przez kolejne dni powoli odbudowywałyśmy naszą relację. Sprzątałyśmy dom, gotowałyśmy razem obiady, śmiałyśmy się z dawnych wspomnień i płakałyśmy nad tymi bolesnymi. Odkrywałam na nowo miejsca z dzieciństwa – stary sad za domem, ławkę nad rzeką, gdzie tata opowiadał nam bajki.
Pewnego wieczoru znalazłam w szufladzie listy taty do mamy. Pisał o marzeniach, o strachu przed przyszłością i o tym, jak bardzo nas kochał. Czytając je razem z mamą, obie płakałyśmy bez wstydu.
Zrozumiałam wtedy, że dom to nie tylko miejsce – to ludzie i wspomnienia, które nosimy w sobie nawet wtedy, gdy próbujemy od nich uciec.
Dziś siedzę przy tym samym stole co kiedyś i patrzę przez okno na zachodzące słońce nad Lipówką. Czy można naprawdę wrócić do domu? A może dom to coś, co trzeba budować od nowa – cegła po cegle, słowo po słowie?