Każdego dnia gotuję dla Piotra. Czy ktoś w końcu mnie usłyszy?
— Znowu schabowe? — Piotr patrzy na mnie z lekkim grymasem, jakby już sam zapach smażonego mięsa był dla niego obrazą. — Przecież wczoraj były schabowe. Nie możesz wymyślić czegoś innego?
Stoję przy kuchence, ręce mam tłuste od panierki, a w oczach pieką mnie łzy. Nie wiem, czy to od cebuli, czy od tego, jak bardzo boli mnie jego ton. Wczoraj były schabowe, bo przedwczoraj była zupa pomidorowa, a dzień wcześniej pierogi. Każdego dnia coś innego, bo Piotr nie znosi jeść dwa razy tego samego. Nawet jeśli zostanie pół garnka zupy, nawet jeśli w lodówce czeka jeszcze porcja bigosu — wszystko musi być świeże, nowe, inne.
— Może sam byś coś ugotował? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Piotr spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — Przecież ty jesteś w domu. Ja pracuję. Ty masz czas.
Mam czas. Tak, mam czas. Od rana do wieczora, kiedy dzieci są w szkole, a Piotr w pracy, ja sprzątam, piorę, gotuję. Czasem nawet nie wiem, kiedy mija dzień. Zegar w kuchni tyka głośno, jakby odliczał kolejne minuty mojego życia poświęcone innym.
Kiedyś myślałam, że tak wygląda miłość. Że gotowanie dla męża to wyraz troski i oddania. Ale z każdym kolejnym dniem czuję się coraz bardziej przezroczysta. Moje potrzeby nie istnieją. Moje zmęczenie nie ma znaczenia.
— Mamo, a mogę dzisiaj na kolację kanapkę? — pyta cicho Ania, nasza córka.
— Nie, bo tata nie lubi kanapek na kolację — odpowiadam automatycznie, zanim zdążę się zastanowić.
Ania wzdycha i wraca do swojego pokoju. Słyszę, jak zamyka drzwi trochę za mocno. Może ona też już ma dość tej codziennej szopki?
Wieczorem siadam na kanapie i patrzę w telewizor bez dźwięku. Piotr przegląda wiadomości na telefonie.
— Jutro może zrobisz coś z rybą? — rzuca od niechcenia.
— Nie mamy ryby — odpowiadam zmęczonym głosem.
— To kupisz rano.
Nie pytam już, czy mogę odpocząć. Nie pytam, czy ktoś zauważył, że od tygodni nie miałam chwili dla siebie. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam u fryzjera albo na spacerze sama ze sobą.
W nocy długo nie mogę zasnąć. W głowie krążą myśli: czy tak już będzie zawsze? Czy jestem tylko kucharką i sprzątaczką we własnym domu?
Rano budzę się wcześniej niż wszyscy. Idę do sklepu po rybę, choć pada deszcz i jest zimno. W kolejce spotykam sąsiadkę, panią Jadwigę.
— Zuzanno, ty zawsze taka zabiegana! — uśmiecha się do mnie ciepło.
— Tak jakoś wyszło — odpowiadam wymijająco.
— A kiedy ostatnio zrobiłaś coś tylko dla siebie?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Milczę.
W domu zaczynam przygotowywać obiad. Kroję cebulę i czuję, jak łzy płyną mi po policzkach. Tym razem to nie cebula.
W południe dzwoni telefon. To moja mama.
— Zuziu, jak się czujesz?
— Dobrze… — kłamię odruchowo.
— Słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Może przyjedziesz na weekend do nas? Odpoczniesz trochę.
Chciałabym powiedzieć „tak”, ale wiem, że Piotr będzie niezadowolony. Kto mu wtedy ugotuje obiad?
Wieczorem wybucham. Nie wytrzymuję już dłużej.
— Piotrze! Czy ty naprawdę nie widzisz, jak bardzo jestem zmęczona? Codziennie gotuję coś nowego tylko dlatego, że ty nie chcesz jeść tego samego! Nie mam już siły!
Piotr patrzy na mnie zaskoczony.
— Przesadzasz…
— Nie! To ty przesadzasz! Ja też mam prawo być zmęczona! Mam prawo do odpoczynku!
Cisza. Dzieci patrzą na nas szeroko otwartymi oczami.
— Może rzeczywiście… przesadziłem — mówi cicho Piotr po chwili.
Nie wierzę własnym uszom.
— Jutro zamawiamy pizzę — dodaje niespodziewanie.
Śmieję się przez łzy. Może to pierwszy krok do zmiany?
Siedzę wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co przez lata tłumiłam w sobie.
Czy naprawdę trzeba krzyczeć, żeby ktoś usłyszał nasze zmęczenie? Ile jeszcze kobiet codziennie gotuje „na świeżo”, zapominając o sobie? Czy ja też mogę być ważna – dla innych i dla siebie?