„Dlaczego na stole są tylko parówki?” – O tym, jak samotność w małżeństwie boli bardziej niż cisza po dzieciach

– Dlaczego na stole są tylko parówki? – głos Andrzeja przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, wpatrzona w strużkę wody spływającą po talerzu. Przez chwilę udawałam, że nie słyszę. Ale wiedziałam, że nie odpuści.

– Bo nie miałam siły gotować – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. W tej jednej chwili poczułam się tak bardzo zmęczona. Nie fizycznie – to zmęczenie było gdzieś głębiej, w środku. Jakby ktoś wyciągnął ze mnie całą energię.

Andrzej westchnął ciężko i usiadł przy stole. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Kiedyś ten dom tętnił życiem – śmiech dzieci, krzyki, kłótnie o pilota do telewizora. Teraz cisza była tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

– Znowu byłaś u Zosi? – zapytał nagle Andrzej, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Tak. Pomagałam jej z małym. Michaś znowu chory, a Tomek w delegacji.

– A ja? – jego głos był cichy, ale wyczułam w nim żal. – Ja też tu jestem.

Odwróciłam się powoli. Patrzyłam na niego i widziałam mężczyznę, którego kiedyś kochałam do szaleństwa. Teraz był mi obcy. Jego twarz była zmęczona, oczy smutne. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę? O czymś więcej niż zakupy czy rachunki?

– Andrzej…

– Co? – przerwał mi ostro. – Myślisz, że nie widzę, jak uciekasz z tego domu? Jakbyś nie mogła tu wytrzymać ze mną nawet godziny!

Chciałam zaprzeczyć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Bo miał rację. Uciekałam do dzieci, do wnuków, do sąsiadki na kawę. Byle tylko nie siedzieć tu sama z nim i tą ciszą.

– A ty? – zapytałam nagle z wyrzutem. – Ty też uciekasz! Siedzisz całymi dniami przed telewizorem albo grzebiesz w garażu. Kiedy ostatni raz zapytałeś mnie, jak się czuję?

Andrzej spuścił wzrok. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam łzę w jego oku, ale zaraz odwrócił głowę.

– Nie wiem… Może już nie umiemy ze sobą rozmawiać – powiedział cicho.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Widziałam w jego oczach ten sam strach, który czułam ja – strach przed tym, że zostaniemy już tylko współlokatorami we własnym domu.

Pamiętam, jak kiedyś marzyliśmy o tym, co będziemy robić na emeryturze. Podróże po Polsce, wspólne spacery po lesie, wieczory przy winie i rozmowy do późna w nocy. Teraz każdy dzień wyglądał tak samo: szybkie śniadanie, Andrzej znikał w garażu albo przed telewizorem, ja szukałam pretekstu, żeby wyjść z domu.

Czasem dzwoniła Zosia albo Bartek – nasze dzieci. Zawsze pytali o siebie nawzajem, rzadko o nas. Mieli swoje życie, swoje problemy. Rozumiałam to. Ale bolało.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Andrzeja siedzącego przy stole z głową opartą na rękach. Na stole leżał stary album ze zdjęciami.

– Pamiętasz to? – zapytał bez podnoszenia głowy.

Usiadłam obok niego i spojrzałam na zdjęcie: ja w białej sukni, on w garniturze, uśmiechnięci od ucha do ucha.

– Pamiętam…

Przewracaliśmy kolejne kartki: pierwsze wakacje nad morzem z dziećmi, święta u mojej mamy, Bartek na rowerku bez kółek…

– Gdzie to wszystko się podziało? – zapytał Andrzej szeptem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może po prostu życie nas przerosło? Może za bardzo skupiliśmy się na dzieciach i pracy, a zapomnieliśmy o sobie nawzajem?

Wieczorem zadzwoniła Zosia.

– Mamo, wszystko w porządku? Jakoś dziwnie brzmiałaś przez telefon…

Chciałam powiedzieć jej prawdę: że czuję się samotna jak nigdy wcześniej; że boję się przyszłości; że nie wiem już, kim jestem bez roli matki i babci… Ale tylko westchnęłam:

– Tak, kochanie. Wszystko dobrze.

Położyłam się spać obok Andrzeja. Leżeliśmy plecami do siebie. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, powiedzieć mu wszystko to, co tłumiłam przez lata: że go potrzebuję; że boję się tej ciszy; że chciałabym jeszcze raz poczuć się kochana… Ale zabrakło mi odwagi.

Następnego dnia postanowiłam coś zmienić. Wyszłam rano do sklepu i kupiłam świeże warzywa, mięso na rosół – tak jak kiedyś. Ugotowałam obiad z myślą o nas dwojgu.

Kiedy Andrzej wrócił do domu i zobaczył stół nakryty jak dawniej, spojrzał na mnie zaskoczony.

– Co to za okazja?

Uśmiechnęłam się niepewnie.

– Chciałabym… spróbować jeszcze raz. Może pójdziemy dziś na spacer?

Przez chwilę milczał. Potem skinął głową i uśmiechnął się lekko – pierwszy raz od dawna.

Nie wiem, czy uda nam się odbudować to, co straciliśmy przez te wszystkie lata. Ale wiem jedno: nie chcę już uciekać przed samotnością we własnym domu.

Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać od nowa tę samą osobę? Czy da się odbudować bliskość po latach milczenia? Może ktoś z Was zna odpowiedź…