Gdybym tylko wiedziała, co mnie czeka…
Gdybym tylko wiedziała, co mnie czeka…
– Proszę się przesunąć! – krzyknął kierowca, gwałtownie hamując. Autobus podskakiwał na wybojach, aż szyby drżały. Kierowca przeklinał pod nosem, wymijając kałuże rozlewające się na jezdni, czasem nawet wyjeżdżając na przeciwległy pas. W środku było niewiele osób – wszak zwykły dzień roboczy. Marek wpatrywał się w okno, gdzie brudny, osiadły śnieg wciąż trwał opornie. Jeszcze chwila, a zniknie całkiem, a potem wszystko wróci do normy. Tak przynajmniej myślałam.
Siedziałam obok niego, z torbą na kolanach i sercem ściśniętym jakby ktoś je ścisnął w pięści. Właściwie nie wiem, dlaczego tego dnia postanowiłam pojechać do mamy. Może dlatego, że od tygodnia nie odbierała telefonu? Może dlatego, że w nocy śniło mi się, że płacze? Albo po prostu czułam, że coś jest nie tak.
– Myślisz, że z nią wszystko w porządku? – zapytałam Marka szeptem.
Wzruszył ramionami i nawet nie oderwał wzroku od okna.
– Zawsze przesadzasz. Pewnie znowu zgubiła ładowarkę albo zapomniała naładować telefon.
Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam. Ale coś mnie dręczyło. Ten niepokój był jak zimny dreszcz na plecach.
Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców. Wysiedliśmy na przystanku przy starym sklepie spożywczym. Zawsze śmierdziało tu wilgocią i stęchlizną. Marek poszedł pierwszy, ja za nim, ostrożnie omijając kałuże.
Dom mamy wyglądał tak samo jak zawsze – trochę zaniedbany, z odpadającym tynkiem i skrzypiącą furtką. Ale tego dnia wydawał się jeszcze bardziej opuszczony. Okna były zasłonięte, a w ogrodzie leżały porozrzucane stare gazety.
– Mamo? – zawołałam, wchodząc do środka.
Cisza. Tylko tykanie zegara i szum lodówki.
– Mamo! – powtórzyłam głośniej.
Usłyszałam cichy szelest na górze. Pobiegłam po schodach, a Marek został na dole. Drzwi do sypialni były uchylone. Weszłam powoli, serce waliło mi jak oszalałe.
Mama siedziała na łóżku, skulona, z twarzą ukrytą w dłoniach.
– Mamo… co się stało?
Nie odpowiedziała od razu. Dopiero po chwili podniosła głowę i spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
– On wrócił – wyszeptała.
Zamarłam. Wiedziałam, o kim mówi. O ojcu. O człowieku, który zostawił nas dziesięć lat temu bez słowa wyjaśnienia. Przez lata próbowałyśmy z mamą ułożyć sobie życie na nowo. Bez niego. Bez jego kłamstw i obietnic bez pokrycia.
– Co… co on tu robił? – zapytałam drżącym głosem.
Mama otarła łzy i spojrzała gdzieś w dal.
– Przyszedł prosić o przebaczenie. Powiedział, że jest chory… Że nie zostało mu dużo czasu.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przebaczenie? Po tylu latach? Po tym wszystkim?
Zeszłam na dół, gdzie Marek przeglądał stare zdjęcia na komodzie.
– Co się dzieje? – zapytał.
Opowiedziałam mu wszystko. Widziałam w jego oczach mieszankę złości i współczucia.
– Nie możesz mu wybaczyć – powiedział stanowczo. – On nie zasługuje na to.
Ale czy to naprawdę takie proste? Czy można tak po prostu zamknąć drzwi przed kimś, kto kiedyś był częścią twojego życia?
Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy kuchennym stole. Parzyłam herbatę i patrzyłam na jej zmęczoną twarz.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytałam cicho.
Mama długo milczała.
– Nie wiem… Część mnie chce go zobaczyć jeszcze raz. Ale boję się… Boję się, że znowu nas zrani.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Słychać było tylko tykanie zegara i odległe szczekanie psa sąsiadów.
Następnego dnia ojciec zadzwonił do drzwi. Stał tam – starszy, schorowany, z siwymi włosami i oczami pełnymi żalu.
– Cześć, Zosiu – powiedział cicho do mamy. – Cześć, Aniu – zwrócił się do mnie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć, płakać, uderzyć go… Ale stałam tylko i patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
Usiedliśmy razem w salonie. Ojciec opowiadał o swoim życiu przez ostatnie lata – o samotności, o błędach, których nie potrafił naprawić. Przepraszał raz za razem.
– Wiem, że nie zasługuję na wasze przebaczenie – mówił ze łzami w oczach. – Ale chciałem was jeszcze raz zobaczyć… zanim odejdę.
Mama płakała cicho. Ja czułam w sobie burzę emocji – gniew, żal, współczucie…
Po jego wyjściu długo siedziałyśmy w milczeniu.
– I co teraz? – zapytała mama szeptem.
Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam.
Minęły tygodnie. Ojciec dzwonił czasem, pisał listy. Mama zaczęła z nim rozmawiać przez telefon. Ja nie potrafiłam się przełamać.
Któregoś dnia przyszła wiadomość ze szpitala: ojciec nie żyje. Zmarł samotnie, bez rodziny przy łóżku.
Pogrzeb był skromny. Stałyśmy z mamą nad jego grobem i milczałyśmy. Każda z nas żegnała się z nim na swój sposób.
Dziś często wracam myślami do tamtego dnia w autobusie. Gdybym tylko wiedziała… Może zrobiłabym coś inaczej? Może powiedziałabym mu coś więcej?
Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy czas leczy rany… czy tylko je przykrywa? Czasem myślę, że odpowiedzi nigdy nie znajdę.