Mój ojciec żąda pomocy, choć nigdy nie okazał mi miłości. Czy jestem mu coś winien?
— Przecież jestem twoim ojcem! — jego głos, choć już słaby, wciąż potrafił ciąć jak brzytwa. Stałem w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Ojciec siedział przy stole, patrząc na mnie tym swoim nieprzeniknionym wzrokiem, w którym nigdy nie potrafiłem dostrzec czułości. — Musisz mi pomóc, nie mam nikogo innego.
W tamtej chwili poczułem, jak wracają do mnie wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Te wieczory, kiedy czekałem na niego z nadzieją, że przyjdzie i powie choć jedno dobre słowo. Zamiast tego słyszałem tylko: „Nie marudź”, „Chłopaki nie płaczą”, „Zawiodłeś mnie”. Zawsze byłem dla niego niewystarczający. Teraz, kiedy jest stary i schorowany, oczekuje ode mnie wsparcia, jakby nic się nigdy nie wydarzyło.
— Tato, przecież wiesz, że… — zacząłem, ale przerwał mi ruchem ręki.
— Nie zaczynaj znowu. Nie interesuje mnie, co było. Teraz jestem stary. Potrzebuję cię. — Jego głos był twardy, ale w oczach zobaczyłem cień strachu. Może pierwszy raz w życiu.
Od śmierci mamy minęło już pięć lat. To ona była spoiwem tej rodziny. Po jej odejściu ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał dbać o dom, nie odbierał telefonów od sąsiadów, nawet do kościoła przestał chodzić. Ja z kolei wyprowadziłem się do Warszawy, próbując ułożyć sobie życie z dala od tego wszystkiego. Ale teraz, kiedy zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc, nie potrafiłem odmówić. Może to kwestia wychowania, może poczucia winy. A może po prostu wciąż gdzieś głęboko we mnie tliła się nadzieja, że w końcu usłyszę od niego coś, czego zawsze pragnąłem.
Przez ostatnie tygodnie jeździłem do niego co weekend. Robiłem zakupy, sprzątałem, gotowałem obiady na kilka dni. On siedział w fotelu, oglądał telewizję i komentował wszystko z tą swoją goryczą. — Kiedyś to człowiek był silny, a teraz… — mruczał pod nosem. — Wszystko przez te twoje studia, przez to, że wyjechałeś. Gdybyś został, byłoby inaczej.
Czasem miałem ochotę wykrzyczeć mu w twarz, jak bardzo mnie zranił. Jak bardzo brakowało mi ojca, kiedy byłem dzieckiem. Ale za każdym razem gryzłem się w język. Może dlatego, że bałem się, że to nic nie zmieni. A może dlatego, że nie chciałem go jeszcze bardziej dobijać.
Pewnego dnia, kiedy sprzątałem łazienkę, usłyszałem, jak rozmawia przez telefon z ciotką Haliną. — Tak, Tomek przyjeżdża. No bo kto by mi pomógł? Przecież to mój syn. Musi. — To słowo „musi” zabolało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę jestem mu coś winien tylko dlatego, że mnie spłodził?
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Ojciec jadł powoli zupę, a ja patrzyłem na jego pomarszczone dłonie. — Tato… — zacząłem niepewnie. — Czy ty kiedyś… czy ty żałujesz czegoś?
Spojrzał na mnie zaskoczony. — Czego miałbym żałować? Takie życie. Każdy robi, co musi. Ty też robisz, co musisz.
— Ale… nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co było między nami. O tym, że… — głos mi się załamał. — Że nigdy nie czułem się dla ciebie ważny.
Wzruszył ramionami. — Nie rozumiem tych twoich sentymentów. Ja miałem ciężko. Ojciec mnie bił, matka nie miała czasu. Takie były czasy. Ty miałeś dach nad głową i jedzenie na stole. Czego więcej chciałeś?
Poczułem, jak narasta we mnie gniew. — Chciałem mieć ojca, który mnie kocha. Który powie: „Jestem z ciebie dumny”.
Zapanowała cisza. Ojciec odłożył łyżkę i spojrzał na mnie długo. — Nie wiem, jak to się robi — powiedział cicho. — Może już za późno.
Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, słuchając jego ciężkiego oddechu zza ściany. Zrozumiałem wtedy, że on naprawdę nie potrafi inaczej. Że całe życie był więźniem własnych lęków i schematów. Ale czy to wystarczy, żebym mógł mu wybaczyć?
Kolejne tygodnie mijały podobnie. Ojciec coraz bardziej podupadał na zdrowiu, a ja coraz częściej zastanawiałem się, czy robię to z obowiązku, czy z potrzeby serca. Znajomi pytali: — Po co się tak poświęcasz? Przecież on nigdy cię nie docenił. — Nie umiałem im odpowiedzieć. Może dlatego, że sam nie znałem odpowiedzi.
Pewnego dnia ojciec upadł w łazience. Znalazłem go leżącego na zimnych kafelkach, z przerażeniem w oczach. — Tomek… pomóż mi — wyszeptał. Wziąłem go na ręce, jak kiedyś on mnie niósł do łóżka po gorączce. Przez chwilę poczułem coś na kształt bliskości. Może to była litość, a może przebłysk miłości, której tak bardzo mi brakowało.
Teraz siedzę przy jego łóżku w szpitalu i patrzę na niego, jak śpi. Jest taki bezbronny, jakby całe życie z niego uleciało. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę w stanie mu wybaczyć. Czy jestem mu coś winien tylko dlatego, że jest moim ojcem?
Może miłość to nie obowiązek, tylko wybór. Może przebaczenie jest trudniejsze niż nienawiść. Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym sercem a poczuciem obowiązku? Jak poradzić sobie z żalem, który nie chce odejść?