Zapomniany numer – historia, której nie chciałam pamiętać

— Znowu dzwoni! — wrzasnęłam, rzucając telefonem o kanapę. — Mamo, czy ty naprawdę musisz odbierać od niego każdy cholerny raz? — Moja matka, Elżbieta, spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to ja byłam winna całemu złu tego świata. — To twój ojciec, Martyno — powiedziała cicho, ściskając w dłoni stary, popękany telefon z klapką. — Nie rozumiesz, że on… — Nie chcę go znać! — przerwałam jej, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Przestań go usprawiedliwiać! Przez niego wszystko się rozpadło!

W tamtym momencie miałam siedemnaście lat i świat wydawał mi się czarno-biały. Ojciec, Andrzej, odszedł od nas, gdy miałam dwanaście. Zostawił nas dla innej kobiety, a mama nigdy nie przestała do niego dzwonić, jakby wciąż czekała, aż wróci. Ja natomiast przestałam czekać już dawno. Każdy jego telefon był dla mnie jak sól sypana na ranę, która nigdy się nie goiła.

— Martyna, proszę cię… — zaczęła mama, ale już jej nie słuchałam. Wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową, trzaskając drzwiami tak mocno, że sąsiadka z dołu, pani Zofia, wychyliła się ze swojego mieszkania. — Znowu się kłócicie? — zapytała z troską. — Dziecko, nie warto tak się szarpać, życie jest za krótkie.

Nie odpowiedziałam. Zbiegłam po schodach i wyszłam na chłodne, listopadowe powietrze. W kieszeni czułam wibracje telefonu — mama dzwoniła, ale nie miałam siły odbierać. Poszłam przed siebie, bez celu, aż dotarłam nad Wisłę. Tam, na ławce, usiadłam i zaczęłam płakać. Byłam wściekła na cały świat, ale najbardziej na siebie, że wciąż tęsknię za ojcem, choć tak bardzo go nienawidzę.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Mama siedziała w kuchni, z czerwonymi od płaczu oczami. Na stole leżał jej telefon. — Martyna, musimy porozmawiać — powiedziała, głosem, który ledwo rozpoznawałam. — Twój ojciec… on jest chory. Ma raka. — Zamarłam. — I co z tego? — wycedziłam przez zęby, choć serce waliło mi jak oszalałe. — On nas zostawił, pamiętasz? — Wiem, ale… on prosił, żebyś do niego zadzwoniła. Chce ci coś powiedzieć.

Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: ojciec, który zabierał mnie na lody, ojciec, który krzyczał na mamę, ojciec, który znikał na całe noce. I ten cholerny numer, którego nie chciałam już pamiętać.

Następnego dnia w szkole byłam nieobecna. Moja przyjaciółka, Ola, próbowała mnie pocieszyć. — Może powinnaś z nim porozmawiać? — zapytała ostrożnie. — Wiem, że cię skrzywdził, ale jeśli odejdzie, a ty nie zdążysz mu nic powiedzieć… — Nie chcę go widzieć! — przerwałam jej ostro. — On nie jest już moją rodziną.

Wieczorem mama znowu próbowała mnie przekonać. — Martyna, nie możesz żyć w nienawiści. To cię zniszczy. — A ciebie nie zniszczyło? — zapytałam z goryczą. — Przecież przez niego płaczesz każdej nocy! — Bo go kochałam! — krzyknęła mama, pierwszy raz od lat podnosząc na mnie głos. — I ciebie też kocham, ale nie mogę cię zmusić, żebyś mu wybaczyła.

Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Unikałyśmy się, jakbyśmy były obcymi ludźmi. W końcu, po tygodniu, mama zostawiła mi na stole kartkę z numerem telefonu ojca. — Zrób z tym, co chcesz — napisała. — Ale pamiętaj, że czasem nie ma już drugiej szansy.

Patrzyłam na ten numer przez kilka godzin. W końcu, z drżącymi rękami, wybrałam go. Po drugiej stronie usłyszałam słaby, zachrypnięty głos. — Martynka? To ty? — Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. — Tak, to ja — wyszeptałam.

Rozmowa była sztywna, pełna niedopowiedzeń i żalu. Ojciec przepraszał, tłumaczył się, płakał. Mówił, że żałuje, że nie był przy mnie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. — Chciałem cię zabrać na Mazury, pamiętasz? — zapytał nagle. — Obiecałem ci to, gdy miałaś dziesięć lat. — Nie odpowiedziałam. — Może jeszcze zdążymy… — dodał cicho.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. W końcu zgodziłam się go odwiedzić. Mama zawiozła mnie do szpitala w Radomiu. Ojciec był cieniem człowieka, którego pamiętałam z dzieciństwa. Trzymał mnie za rękę i płakał. — Przepraszam, Martynko. Wiem, że nie zasługuję na twoje wybaczenie, ale chciałem ci powiedzieć, że zawsze cię kochałem. Nawet wtedy, gdy byłem zbyt słaby, żeby to pokazać.

Wyszłam ze szpitala roztrzęsiona. Mama czekała na mnie na korytarzu. — I co teraz? — zapytała cicho. — Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Chyba nigdy nie będę wiedziała.

Ojciec zmarł dwa tygodnie później. Na pogrzebie była jego nowa żona i jej dzieci. Patrzyłam na nich z mieszaniną złości i zazdrości. Dlaczego oni dostali ojca, którego ja nigdy nie miałam?

Po pogrzebie wróciłyśmy z mamą do pustego mieszkania. Przez długi czas nie rozmawiałyśmy o ojcu. Każda z nas przeżywała żałobę na swój sposób. Ja zamknęłam się w sobie, mama zaczęła chodzić do kościoła i na spotkania AA. W końcu, po kilku miesiącach, usiadłyśmy razem przy stole. — Martyna, musimy zacząć żyć dalej — powiedziała mama. — On już nie wróci, ale my wciąż mamy siebie.

Zaczęłyśmy powoli odbudowywać naszą relację. Było ciężko, bo żal i złość nie znikały z dnia na dzień. Ale z czasem nauczyłam się wybaczać — nie tylko ojcu, ale i sobie. Zrozumiałam, że każdy z nas popełnia błędy, a życie nie jest czarno-białe.

Dziś, po latach, wciąż mam w telefonie ten zapomniany numer. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się, co by było, gdybym nigdy nie zadzwoniła. Czy byłabym szczęśliwsza? Czy potrafiłabym żyć bez tej rozmowy?

Może nie da się cofnąć czasu, ale można spróbować naprawić to, co jeszcze zostało. Czy wy potrafilibyście wybaczyć komuś, kto was tak bardzo zranił? Czy warto próbować, nawet jeśli prawda boli bardziej niż kłamstwo?