Wyrzuciłam syna i jego żonę z mieszkania – dopiero wtedy odzyskałam siebie. Moja spowiedź matki, która przez lata żyła w poczuciu winy
– Mamo, przecież mówiłaś, że możemy tu zostać, dopóki nie znajdziemy czegoś swojego! – głos Pawła drżał, a jego oczy błyszczały gniewem i rozczarowaniem. Stał w progu mojego salonu, a za nim, z założonymi rękami, stała jego żona Kasia. Patrzyła na mnie z wyższością, jakby to ona była właścicielką tego mieszkania, a nie ja.
W tamtej chwili poczułam się jak intruz we własnym domu. Mój własny syn, dla którego przez lata byłam wszystkim – pielęgniarką, kucharką, powierniczką sekretów – teraz patrzył na mnie jak na wroga. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać. Ale nie mogłam. Nie tym razem.
– Paweł, minęły już dwa lata – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Dwa lata! Miała być „chwila”, a ja od miesięcy czuję się tu obca. Nie mogę już tak żyć.
Kasia prychnęła pod nosem. – No tak, bo przecież pani Zofia zawsze musi mieć ostatnie słowo.
Zacisnęłam pięści. W głowie dudniły mi słowa mojej matki: „Dzieciom trzeba pomagać, nawet kosztem siebie”. Przez całe życie żyłam według tej zasady. Kiedy Paweł miał problemy w szkole, to ja chodziłam na wywiadówki i tłumaczyłam nauczycielom, że „on po prostu jest wrażliwy”. Kiedy jego ojciec odszedł do innej kobiety, to ja zostałam z Pawłem sama i robiłam wszystko, żeby nie czuł się gorszy od innych dzieci.
Może dlatego tak bardzo bolało mnie każde jego rozczarowanie. Może dlatego pozwoliłam mu i Kasi wejść mi na głowę.
Początkowo cieszyłam się, że znów mam syna blisko siebie. Po ślubie wynajmowali kawalerkę na Pradze, ale ceny poszły w górę i nie dawali rady. „Mamo, tylko na chwilę”, powtarzał Paweł. „Tylko do czasu aż Kasia znajdzie pracę”.
Minął miesiąc, potem drugi. Kasia całymi dniami siedziała w domu i narzekała na wszystko: na hałas tramwajów za oknem, na mój rosół („za tłusty”), na to, że nie mam ekspresu do kawy. Paweł wracał z pracy zmęczony i zamykał się z nią w pokoju. Ja chodziłam na palcach, żeby im nie przeszkadzać.
Z czasem zaczęli traktować moje mieszkanie jak hotel. Rzadko pytali o zdanie, przestali nawet sprzątać po sobie. Kiedy zwróciłam uwagę Kasi, że zostawia brudne naczynia w zlewie, usłyszałam: „To może pani sobie zatrudni sprzątaczkę?”.
Przez długi czas tłumaczyłam ich zachowanie zmęczeniem i stresem. Przecież młodzi mają ciężko – powtarzałam sobie. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz gorzej. Zaczęłam unikać własnego domu. Chodziłam na długie spacery po parku Skaryszewskim albo przesiadywałam godzinami w bibliotece.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z zakupów i usłyszałam rozmowę Pawła z Kasią:
– Twoja matka jest niemożliwa. Ciągle się czepia.
– Wiem, ale co mam zrobić? Przecież nie pójdziemy pod most.
– Może by się już ogarnęła i przestała udawać świętą męczennicę.
Stałam za drzwiami i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez tyle lat starałam się być dobrą matką. Zawsze miałam wyrzuty sumienia: że za mało czasu spędzałam z Pawłem, że nie umiałam mu zapewnić pełnej rodziny, że czasem byłam zmęczona i krzyczałam bez powodu.
Te wyrzuty sumienia były ze mną przez całe życie. To one sprawiały, że pozwalałam innym przekraczać moje granice. To one sprawiły, że przez dwa lata znosiłam upokorzenia we własnym domu.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak bardzo się zmieniłam. Kiedyś byłam silna – potrafiłam sama wychować dziecko, utrzymać dom i jeszcze znaleźć czas na czytanie książek. Teraz czułam się jak cień samej siebie.
Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z Pawłem i Kasią. Usiedliśmy przy stole w kuchni. Ręce mi się trzęsły.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam.
Paweł spojrzał na mnie podejrzliwie.
– O co chodzi?
– Chciałabym, żebyście znaleźli sobie własne miejsce do życia. Potrzebuję przestrzeni dla siebie.
Kasia od razu wybuchła:
– No pięknie! Po dwóch latach nagle pani sobie przypomniała, że ma mieszkanie?
Paweł milczał przez chwilę.
– Mamo… naprawdę nas wyrzucasz?
– Nie wyrzucam was – odpowiedziałam spokojnie. – Ale muszę zadbać o siebie. Przez całe życie stawiałam was na pierwszym miejscu. Teraz czas pomyśleć o sobie.
Byli wściekli. Kasia trzaskała drzwiami przez cały dzień. Paweł unikał mnie wzrokiem. Przez kilka tygodni panowała między nami lodowata atmosfera.
W końcu się wyprowadzili. Zostawili po sobie bałagan i ciszę tak głośną, że aż bolały mnie uszy.
Pierwsze dni były trudne. Czułam się winna – jakbym zdradziła własne dziecko. Ale z każdym kolejnym porankiem oddychało mi się lżej. Zaczęłam znów czytać książki przy kawie, chodzić do kina z koleżanką z pracy, zapisałam się nawet na jogę dla seniorów.
Dopiero wtedy zrozumiałam, ile lat żyłam w poczuciu winy – i jak bardzo wszyscy tego nadużywali. Przez całe życie pozwalałam innym przekraczać moje granice tylko dlatego, że bałam się być „złą matką”.
Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa wykorzystywać naszej dobroci ani grać na naszych emocjach – nawet własne dziecko.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musiałam dojść aż do tego momentu? Ile jeszcze matek pozwala innym przekraczać swoje granice tylko dlatego, że boją się być ocenione? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a szacunkiem do siebie?