Na emeryturze zapisałam się na kurs języka angielskiego: Nie spodziewałam się, że nauczyciel będzie kimś, kto zmieni moje życie

– Mamo, po co ci ten angielski? – zapytała zniecierpliwiona Ania, moja córka, kiedy po raz kolejny próbowałam wymówić „thirty-three” z podręcznika dla początkujących. – Przecież i tak nigdzie nie wyjedziesz.

Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Przecież nie chodziło o wyjazd. Chciałam tylko poczuć, że jeszcze coś mogę. Że nie jestem już tylko babcią Zosi i mamą Ani, która gotuje rosół w każdą niedzielę. Że mogę być kimś więcej niż tylko tłem dla czyjegoś życia.

Wszystko zaczęło się od tego ogłoszenia na tablicy w bibliotece: „Kurs języka angielskiego dla seniorów – nowe horyzonty w każdym wieku!”. Parsknęłam śmiechem. Ja, po sześćdziesiątce, mam się uczyć języka, którego przez całe życie nie udało mi się opanować ani w szkole, ani w pracy? Ale coś mnie tknęło. Może to była ta cisza w domu po śmierci męża, może samotność, która coraz częściej zaglądała mi przez okno.

Zapisałam się. Pierwsze zajęcia odbyły się w sali parafialnej, gdzie ściany pamiętały jeszcze czasy komunii moich dzieci. Weszłam niepewnie, ściskając zeszyt i długopis. W ławkach siedziało już kilka znajomych twarzy z osiedla – pani Halina z trzeciego piętra, pan Władek, który zawsze narzekał na wszystko i wszystkich.

I wtedy wszedł on – nauczyciel. Młody? Nie. Raczej w moim wieku, może trochę młodszy. Przedstawił się: „Jestem Marek. Będziemy razem odkrywać świat języka angielskiego.” Uśmiechnął się ciepło i spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie naprawdę.

Zajęcia były trudne. Myliły mi się czasy, zapominałam słówek. Ale Marek miał cierpliwość anioła. – Pani Barbaro, proszę powtórzyć za mną: 'I can do it.’ – 'Aj ken du yt’ – wymamrotałam niepewnie. – Doskonale! – powiedział z entuzjazmem, jakby właśnie odkryłam Amerykę.

Po kilku tygodniach zaczęłam czekać na te lekcje jak na święto. Przynosiłam ciasto, rozmawialiśmy po zajęciach o wszystkim – o życiu, o dzieciach, o tym, jak trudno jest zacząć coś nowego po sześćdziesiątce. Marek opowiadał o swojej żonie, która zmarła kilka lat temu na raka. O synu, który wyjechał do Anglii i rzadko dzwoni.

Zaczęliśmy spotykać się poza kursem. Najpierw przypadkiem – w sklepie spożywczym, potem już celowo – na spacerach po parku. Czułam się przy nim młodsza o dwadzieścia lat. Śmiałam się z jego żartów i pierwszy raz od dawna czułam motyle w brzuchu.

Ale nie wszystkim to się podobało. Ania zauważyła zmiany we mnie. – Mamo, co ty wyprawiasz? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy wróciłam późno do domu. – Spotykasz się z tym nauczycielem? Przecież to śmieszne! Co ludzie powiedzą?

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież zawsze byłam tą rozsądną matką, która nie sprawiała problemów. Ale teraz… teraz chciałam czegoś więcej.

Pewnego dnia Marek zaproponował wspólny wyjazd na weekend do Krakowa – na kurs konwersacyjny dla seniorów. Zgodziłam się bez wahania. To był najpiękniejszy weekend od lat – zwiedzaliśmy miasto, rozmawialiśmy po angielsku (a przynajmniej próbowaliśmy), śmialiśmy się do łez.

Po powrocie czekała na mnie Ania z Zosią. – Babciu, gdzie byłaś? – zapytała wnuczka z wyrzutem. – Tęskniłam za tobą! Ania patrzyła na mnie surowo. – Mamo, musisz wybrać: rodzina czy ten twój nowy świat?

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, ile razy rezygnowałam z siebie dla innych. Ile razy odkładałam swoje marzenia na później.

Następnego dnia poszłam do Ani i powiedziałam: – Córko, kocham cię i zawsze będę twoją mamą. Ale chcę też być sobą. Chcę spróbować jeszcze raz poczuć radość życia.

Ania płakała. Ja też płakałam. Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.

Dziś chodzę na kursy angielskiego dwa razy w tygodniu. Spotykam się z Markiem i planujemy wspólny wyjazd do Londynu – pierwszy raz w życiu polecę samolotem! Ania powoli zaczyna rozumieć moje wybory. Zosia uczy mnie słówek z aplikacji na telefonie.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Czy naprawdę można zacząć żyć od nowa po sześćdziesiątce? Czy mam prawo być szczęśliwa, nawet jeśli komuś to przeszkadza? Może właśnie teraz jest mój czas…