Kiedy moja teściowa dzwoni o 17:00: Czy jestem złą matką, czy po prostu złą synową?

– Znowu nie ugotowałaś zupy? – głos mojej teściowej przebił się przez szum gotującej się wody. Stałam przy kuchence, próbując ogarnąć chaos po całym dniu pracy zdalnej i opieki nad trójką dzieci. Była godzina siedemnasta, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wyciągnął mi dywan spod nóg.

– Mamo, dzisiaj mieliśmy spaghetti, dzieci bardzo lubią – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie drżał. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, która zawsze zwiastowała burzę.

– Spaghetti? To nie jest obiad dla dzieci. Ty naprawdę nie rozumiesz, jak ważne są tradycje. Twój mąż zawsze miał zupę na stole, kiedy wracał ze szkoły – westchnęła ciężko, jakby niosła na barkach cały ciężar świata.

Zacisnęłam powieki. Przez chwilę miałam ochotę odłożyć telefon i wyjść z domu, zostawić wszystko za sobą. Ale nie mogłam. Byłam matką. Byłam żoną. Byłam synową.

Od kiedy wyszłam za Pawła, czułam się jak aktorka w niekończącym się przedstawieniu, gdzie każda moja rola była oceniana przez surową jurorkę – jego matkę, panią Jadwigę. Zawsze elegancka, zawsze z perfekcyjnym makijażem, zawsze gotowa do udzielenia rady, której nikt nie prosił.

– Mamo, dzieci są zdrowe, szczęśliwe, naprawdę nie musimy codziennie jeść zupy – próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to walka z wiatrakami.

– Ty zawsze wszystko wiesz lepiej. Ja tylko chcę dobrze dla was wszystkich. Ale rób, jak uważasz – usłyszałam i zanim zdążyłam odpowiedzieć, połączenie zostało przerwane.

Oparłam się o blat, czując, jak łzy napływają mi do oczu. W tym momencie do kuchni wbiegła Zosia, moja najstarsza córka.

– Mamo, a babcia znowu krzyczała? – zapytała cicho, patrząc na mnie wielkimi oczami.

– Nie, kochanie, babcia tylko się martwi – skłamałam, przytulając ją mocno. Czułam, jak jej drobne rączki oplatają mnie wokół szyi. Przez chwilę świat przestał istnieć.

Wieczorem, kiedy Paweł wrócił z pracy, próbowałam rozmawiać z nim o tym, co się wydarzyło. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a dzieci bawiły się w pokoju obok.

– Paweł, twoja mama znowu dzwoniła. Czuję się, jakbym nigdy nie była wystarczająco dobra. Ciągle mnie krytykuje, wszystko robię źle – powiedziałam, walcząc z łzami.

Mój mąż westchnął ciężko. – Wiem, że mama potrafi być trudna. Ale ona taka już jest. Nie przejmuj się, po prostu ją ignoruj.

– Łatwo ci mówić. Ty nie słyszysz tego codziennie. To ja odbieram te telefony, to ja muszę się tłumaczyć z każdej decyzji. Czasem mam wrażenie, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra – wybuchłam, a głos mi się załamał.

Paweł spojrzał na mnie bezradnie. – Przepraszam. Postaram się z nią porozmawiać.

Ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. Jadwiga była jak żywioł, którego nie da się zatrzymać. Każda moja próba postawienia granic kończyła się awanturą albo cichymi dniami, które Paweł musiał potem łagodzić.

Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może faktycznie jestem złą matką? Może powinnam gotować te zupy, prasować koszule, piec ciasta na niedzielę? Może powinnam być bardziej jak ona?

Ale kiedy patrzyłam na moje dzieci, widziałam, że są szczęśliwe. Zosia uwielbiała rysować, Kuba godzinami budował z klocków, a mała Hania śmiała się do wszystkiego. Byliśmy rodziną, choć nie zawsze idealną.

Pewnego dnia, po kolejnym telefonie od teściowej, nie wytrzymałam. – Pani Jadwigo, proszę przestać mnie krytykować. Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby dzieci były szczęśliwe. Może nie jestem idealną synową, ale jestem dobrą matką – powiedziałam drżącym głosem.

Po drugiej stronie zapadła cisza. – Wiesz, ja też kiedyś się bałam, że nie będę wystarczająco dobra – usłyszałam cicho. – Ale nie chciałam, żebyś czuła się tak, jak ja kiedyś.

To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że między nami jest coś więcej niż tylko mur nieporozumień. Może obie bałyśmy się tego samego – że nie sprostamy oczekiwaniom.

Od tamtej pory nasze relacje powoli zaczęły się zmieniać. Nie było łatwo. Czasem wciąż czułam się oceniana, czasem wciąż płakałam po rozmowie z nią. Ale zaczęłam mówić o swoich uczuciach, stawiać granice. Paweł zaczął mnie wspierać, a dzieci widziały, że mama potrafi walczyć o siebie.

Dziś wiem, że nie muszę być idealną synową, żeby być dobrą matką. Ale czasem wciąż pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwą w rodzinie, w której nigdy nie jest się do końca akceptowaną? Czy to ja powinnam się zmienić, czy może powinniśmy nauczyć się akceptować siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy?