Sekret moich zarobków rozbił naszą rodzinę – czy naprawdę byłam winna?
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. Słyszałam, jak klucz przekręca się w zamku, a potem cisza – taka, która boli w uszach i w sercu. Mój mąż, Paweł, właśnie wyszedł. Spakował walizkę, zabrał swoją ulubioną koszulę w kratę i wyjechał do swojej mamy. Wszystko przez to, że nie powiedziałam mu, że zarabiam więcej niż on. Czy naprawdę to był powód, by rozbić nasze życie?
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że Paweł jest moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu – on studiował informatykę, ja psychologię. Był duszą towarzystwa, zawsze z żartem na ustach, a ja – ta poważna, z notatnikiem i wiecznie zamyślona. Przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Tak myślałam. Po ślubie zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na Winogradach, które dostaliśmy po mojej babci. Było skromnie, ale nasze.
Paweł długo nie mógł znaleźć pracy w zawodzie, więc łapał się różnych zajęć: raz był kurierem, raz sprzedawcą w sklepie komputerowym, czasem dorabiał jako grafik. Ja dostałam etat w poradni psychologicznej, potem zaczęłam prowadzić warsztaty dla firm. Praca była ciężka, ale satysfakcjonująca. Z czasem zaczęłam zarabiać coraz więcej – najpierw nieśmiało, potem już całkiem dobrze. Paweł cieszył się, gdy przynosiłam do domu kolejne umowy, ale widziałam, że coś w nim pęka. Coraz częściej mówił: „To ty jesteś głową rodziny, ja się nie liczę”.
Zaczęły się kłótnie o pieniądze. Paweł wydawał, zanim jeszcze dostał wypłatę. Nowy telefon, konsola, wyjścia z kolegami na piwo. Ja liczyłam każdy grosz, odkładałam na remont łazienki, na wakacje nad morzem. Kiedyś powiedziałam mu, że powinniśmy zacząć oszczędzać, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Wybuchł śmiechem: „Przyszłość? Przecież żyje się tu i teraz!”.
Najgorsze zaczęło się, gdy jego mama, pani Irena, zaczęła do nas częściej dzwonić. „Paulinka, Pawełku, może pożyczycie mi trochę na leki? Emerytura taka marna, a ja przecież sama…” – słyszałam niemal co tydzień. Paweł nie umiał jej odmówić. Czasem wracał z pracy i bez słowa przelewał jej połowę swojej pensji. Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczyć, że musimy myśleć o sobie, o naszej przyszłości. On tylko wzruszał ramionami: „To moja matka, nie zostawię jej w potrzebie”.
Wtedy dostałam awans. Szefowa zaprosiła mnie do gabinetu, wręczyła nową umowę i powiedziała: „Pani Marto, należy się pani. Od dziś jest pani koordynatorką projektów. I podwyżka – pięć tysięcy na rękę”. Wyszłam z pracy na miękkich nogach. Chciałam zadzwonić do Pawła, podzielić się radością, ale… coś mnie powstrzymało. Przypomniałam sobie, jak ostatnio mówił: „Czuję się jak pasożyt. Ty zarabiasz, ja tylko przeszkadzam”.
Postanowiłam nie mówić mu o podwyżce. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli te pieniądze odłożę na czarną godzinę. Kupiłam nową pralkę, bo stara ledwo zipiała – powiedziałam Pawłowi, że to promocja na raty. Zapłaciłam za naprawę samochodu – „dostałam premię za projekt”. Wszystko po to, żeby nie czuł się gorzej. Ale z każdym kolejnym kłamstwem czułam się coraz bardziej winna.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu wściekły. Rzucił klucze na stół i powiedział:
– Mama mówiła, że nie przelałem jej pieniędzy. A ty? Ty nawet nie zapytałaś, czy jej coś potrzeba!
– Paweł, nie możemy jej ciągle pomagać kosztem siebie! – próbowałam tłumaczyć.
– Ty nic nie rozumiesz! To moja rodzina!
Zaczął się awantura. Krzyczał, że jestem zimna, wyrachowana, że liczę tylko pieniądze. Ja płakałam, tłumaczyłam, że chcę tylko stabilności. W końcu wyszedł trzaskając drzwiami. Przez kilka dni unikaliśmy się jak ognia.
Aż do tej nieszczęsnej firmowej imprezy. Paweł przyszedł po mnie do restauracji, a mój szef – lekko podpity – rzucił:
– Marta, gratulacje jeszcze raz za awans! Tak trzymać!
Paweł zbladł. W drodze do domu milczał. Dopiero w mieszkaniu wybuchł:
– Awans? Od kiedy? Ile zarabiasz?
– Paweł… chciałam ci powiedzieć, ale…
– Ale co? Bałaś się, że poczuję się gorszy? Że nie jestem ci potrzebny?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Stałam jak sparaliżowana. Paweł patrzył na mnie z takim żalem i rozczarowaniem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.
– Wiesz co? – powiedział cicho. – Może rzeczywiście nie jestem ci już potrzebny.
Spakował się w pół godziny. Nie patrzył mi w oczy. Zostawił tylko kartkę: „Muszę to przemyśleć”.
Przez kolejne dni dzwoniła jego mama. Najpierw z pretensjami:
– Co ty zrobiłaś mojemu synowi? On zawsze był taki dobry, a teraz przez ciebie cierpi!
Potem z groźbami:
– Lepiej, żebyś się zastanowiła, zanim go stracisz na zawsze!
Nie odbierałam już telefonu. Siedziałam w pustym mieszkaniu, patrzyłam na nasze wspólne zdjęcia i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była powiedzieć Pawłowi o podwyżce? Czy powinnam była pozwolić mu czuć się „głową rodziny”, nawet jeśli to ja utrzymywałam dom?
Po tygodniu Paweł przysłał SMS-a: „Chcę porozmawiać”. Spotkaliśmy się w kawiarni na Jeżycach. Był zmęczony, nieogolony, jakby starszy o kilka lat.
– Marta – zaczął – nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Czuję się zdradzony. Nie przez inną kobietę, tylko przez ciebie.
– Paweł… ja tylko chciałam, żebyś nie czuł się gorszy. Żebyś nie musiał się martwić.
– Ale ja chciałem być częścią twojego życia. Nawet jeśli zarabiasz więcej. Chciałem wiedzieć, co się dzieje.
Milczeliśmy długo. W końcu wstał i wyszedł bez słowa.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Paweł mieszka u mamy, ja zostałam sama. Czasem dzwoni, czasem pisze krótkie wiadomości: „Jak się czujesz?”, „Czy wszystko w porządku?”. Ale wiem, że coś się między nami skończyło.
Najgorsze są wieczory. Siadam na kanapie, patrzę na pustą stronę łóżka i pytam siebie: czy naprawdę miałam wybór? Czy szczerość zawsze jest lepsza od troski? A może czasem jedno kłamstwo potrafi zniszczyć wszystko?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między prawdą a spokojem w domu? Co byście zrobili na moim miejscu?