Moja najlepsza przyjaciółka zniknęła w macierzyństwie: opowieść o przyjaźni, stracie i nadziei
– Kasia, czy ty mnie w ogóle jeszcze słyszysz? – zapytałam, patrząc na jej pochyloną głowę. Siedziała na kanapie w swoim salonie, z oczami utkwionymi w telefonie, podczas gdy jej synek, Staś, ciągnął ją za rękaw.
– Przepraszam, muszę odpisać Tomkowi – mruknęła beznamiętnie. – On pyta, czy kupić mleko.
Poczułam znajome ukłucie żalu. Jeszcze rok temu Kasia była duszą towarzystwa. Zawsze miała czas na kawę, plotki, spontaniczne wypady do kina. Teraz każda nasza rozmowa była przerywana przez płacz dziecka, powiadomienia z aplikacji dla mam albo wieczne „muszę już lecieć”.
Wiedziałam, że macierzyństwo wszystko zmienia, ale nie sądziłam, że aż tak. Czułam się coraz bardziej obca w jej świecie. Nasza przyjaźń, która przetrwała licealne dramaty, studenckie imprezy i pierwsze złamane serca, zaczynała się kruszyć pod ciężarem pieluch i nieprzespanych nocy.
– Pamiętasz, jak kiedyś śmiałyśmy się z tych wszystkich matek-kwok? – próbowałam zażartować, desperacko szukając nici porozumienia.
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem.
– To nie jest śmieszne. Nie masz pojęcia, jak to jest.
Zamilkłam. Miała rację – nie miałam dzieci. Ale czy to znaczyło, że już nie mogłyśmy być przyjaciółkami?
Wyszłam od niej z ciężkim sercem. Na klatce schodowej minęłam jej sąsiadkę, panią Zofię. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Jak tam Kasia? – zapytała.
– Chyba dobrze… – odpowiedziałam niepewnie.
Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na kanapie. Wpatrywałam się w telefon, czekając na wiadomość od Kasi. Nic. Przewijałam nasze stare rozmowy na Messengerze – pełne śmiechu, żartów i planów na przyszłość. Teraz cisza.
Przez kolejne tygodnie próbowałam się z nią umawiać. Zawsze była jakaś wymówka: Staś chory, Tomek w delegacji, ona zmęczona. W końcu przestałam dzwonić pierwsza.
Pewnego dnia spotkałam się z naszą wspólną znajomą, Magdą.
– Słyszałaś o Kasi? – zaczęła konspiracyjnym szeptem. – Podobno ma depresję poporodową.
Zamarłam. Nagle wszystko zaczęło układać się w całość: jej obojętność, zamknięcie w sobie, wieczne zmęczenie.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy byłam złą przyjaciółką? Czy powinnam była bardziej się starać?
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Kasi.
– Cześć… – odezwała się cicho.
– Kasia, przepraszam. Chciałabym ci pomóc. Może pogadamy?
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałam cichy szloch.
– Nie wiem już, kim jestem… – wyszeptała. – Wszystko mnie przerasta. Tomek ciągle w pracy, Staś płacze całymi dniami… Ja już nie mam siły.
Słuchałam jej łamiącego się głosu i czułam narastającą bezsilność. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze – ale czy naprawdę mogłam to obiecać?
Od tamtej rozmowy zaczęłyśmy widywać się częściej. Czasem po prostu siedziałyśmy razem w milczeniu, patrząc na bawiącego się Stasia. Innym razem Kasia płakała mi w ramię albo wybuchała złością bez powodu.
Jej mąż Tomek wydawał się coraz bardziej nieobecny. Kiedyś był duszą towarzystwa – teraz wracał późno z pracy i zamykał się w swoim świecie.
– On mnie nie rozumie – wyznała mi Kasia pewnego wieczoru. – Myśli, że przesadzam. Że każda matka tak ma.
Widziałam jej frustrację i samotność. Sama czułam się rozdarta między lojalnością wobec niej a własnym życiem, które powoli toczyło się dalej: praca w agencji reklamowej, randki z Michałem, plany wyjazdu do Hiszpanii.
Pewnego dnia Kasia zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Staś ma gorączkę! Tomek nie odbiera telefonu! Ja nie wiem co robić!
Rzuciłam wszystko i pobiegłam do niej tak szybko, jak mogłam. Zastałam ją roztrzęsioną, z dzieckiem na rękach i stertą leków na stole.
– Spokojnie – powiedziałam łagodnie. – Zaraz pojedziemy do lekarza.
W drodze do przychodni Kasia ściskała moją dłoń tak mocno, że aż pobielały jej knykcie.
Po tej nocy coś się zmieniło. Kasia zaczęła powoli wracać do siebie. Zaczęła chodzić na terapię, czasem zostawiała Stasia pod opieką Tomka i wychodziłyśmy razem na spacer albo kawę.
Ale nasza relacja już nigdy nie była taka sama jak dawniej. Czułam między nami mur niewypowiedzianych słów i żalu za utraconym czasem.
Któregoś dnia podczas wspólnej kawy Kasia spojrzała na mnie uważnie:
– Przepraszam cię za wszystko… Za to, że cię odpychałam. Po prostu… bałam się być słaba.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Każdy czasem potrzebuje pomocy – odpowiedziałam cicho.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przyjaźń to nie tylko wspólne śmiechy i imprezy. To też trwanie przy kimś wtedy, gdy jest najtrudniej – nawet jeśli oznacza to zmianę wszystkiego, co dotąd znałyśmy.
Dziś nasza relacja jest inna niż kiedyś – bardziej dojrzała i prawdziwa. Czasem tęsknię za dawną Kasią, ale wiem też, że obie dorosłyśmy do nowych ról.
Czy każda przyjaźń musi przejść przez próbę ognia? A może prawdziwa bliskość polega właśnie na tym, by umieć kochać kogoś nawet wtedy, gdy najbardziej się zmienia?