Kiedy teściowa zapytała: „To co, bierzemy kredyt?” – a ja byłam niewidzialna. Moja historia powrotu do mamy
– To co, bierzemy kredyt na mieszkanie? – głos teściowej przebił się przez ciszę jak ostrze. Siedziałam przy stole w kuchni, dłubiąc widelcem w zimnej już zupie. Piotr spojrzał na mnie przelotnie, jakby czekał na moją reakcję, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, jego matka już mówiła dalej.
– Bo wiecie, teraz są dobre warunki. Możemy wziąć większy kredyt na was dwoje, a potem się zobaczy. – Jej ton nie znosił sprzeciwu.
Poczułam, jak coś ściska mi gardło. Byłam tu od pół roku – od ślubu z Piotrem – i przez ten czas coraz częściej czułam się jak cień we własnym życiu. Mieszkanie z jego rodzicami miało być tylko na chwilę, „dopóki nie staniecie na nogi”, powtarzała teściowa. Ale z każdym tygodniem coraz bardziej miałam wrażenie, że to ona decyduje o wszystkim: co jemy, kiedy sprzątamy, nawet o tym, czy mogę postawić kwiatka na parapecie.
– Aniu, co ty na to? – Piotr próbował mnie wciągnąć do rozmowy, ale jego matka już wyciągała kartki z banku.
– Ja… nie wiem… – zaczęłam niepewnie.
– No właśnie! – przerwała mi teściowa. – Lepiej się nie zastanawiać za długo. W dzisiejszych czasach trzeba działać szybko.
Patrzyłam na nią i czułam, jak narasta we mnie bunt. Ale nie powiedziałam nic. Znowu. Jak zawsze.
Wieczorem leżałam w naszym małym pokoju i słuchałam, jak Piotr rozmawia z matką przez ścianę. O mnie. O naszym życiu. O kredycie. Jakby mnie tam nie było.
– Mamo, może Ania nie jest jeszcze gotowa…
– Piotrek, nie bądź dzieckiem! Chcesz całe życie mieszkać kątem? Ja wiem lepiej, co dla was dobre.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Przypomniałam sobie rozmowy z moją mamą sprzed lat. Zawsze powtarzała: „Nie pozwól nikomu decydować za siebie”. A ja? Pozwoliłam. Bo kochałam Piotra, bo chciałam być częścią jego rodziny. Ale czy naprawdę byłam?
Następnego dnia rano teściowa już czekała na mnie w kuchni.
– Aniu, musisz dziś pójść do banku z Piotrkiem. Trzeba załatwić formalności.
– Ale ja…
– Nie ma czasu na ale! – ucięła ostro.
Piotr stał obok, bezradny. Widziałam w jego oczach zmęczenie i coś jeszcze – może strach? Może też czuł się przytłoczony matką?
Wyszliśmy razem z domu. Szliśmy w milczeniu przez osiedle z wielkiej płyty, mijając sąsiadki z siatkami pełnymi zakupów. W końcu nie wytrzymałam:
– Piotrze, czy ty naprawdę chcesz tego kredytu?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie smutno.
– Nie wiem… Ale mama mówi, że to najlepsze rozwiązanie.
– A co myślisz ty?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem już nic. Chciałem tylko, żebyśmy byli razem szczęśliwi.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy to naprawdę była miłość? Czy tylko próba spełnienia oczekiwań innych?
Tego wieczoru zadzwoniłam do mamy.
– Mamo…
– Aniu? Co się dzieje?
– Nie mogę tu dłużej być. Czuję się niewidzialna. Jakby moje zdanie nic nie znaczyło.
Mama milczała przez chwilę, a potem powiedziała spokojnie:
– Wróć do domu. Zawsze możesz wrócić.
Spakowałam walizkę w nocy. Piotr spał twardo po drugiej stronie łóżka. Przez chwilę patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy powinnam go obudzić. Ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, znowu dam się przekonać do zostania.
Rano wyszłam po cichu. Na klatce minęłam teściową.
– Gdzie idziesz z tą walizką?
– Do mamy – odpowiedziałam cicho.
Patrzyła na mnie przez chwilę z niedowierzaniem.
– Myślałam, że jesteś rozsądniejsza…
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.
Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Ugotowała rosół i pozwoliła mi wypłakać się w kuchni.
– Czasem trzeba odejść, żeby odnaleźć siebie – powiedziała tylko.
Minęły tygodnie zanim przestałam budzić się z poczuciem winy i strachu. Piotr dzwonił kilka razy, ale nie potrafił powiedzieć nic poza „wróć”. Jego matka napisała mi SMS-a: „Zawiodłaś nas”.
Ale ja już wiedziałam: nie mogę żyć cudzym życiem.
Dziś patrzę na siebie sprzed roku i pytam: dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować za mnie? Czy naprawdę trzeba upaść na samo dno samotności i bezsilności, żeby znaleźć w sobie odwagę do zmiany?
A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę powiedzieć „dość” i zacząć od nowa?