Za drzwiami Joanny: Opowieść o szarej myszce i cieniu przeszłości

— Witam! Dzwonię w sprawie ogłoszenia o pokoju! — usłyszałam przez domofon głos tak cichy, że musiałam się upewnić, czy to nie echo moich własnych myśli. Stałam wtedy w kuchni, z kubkiem zimnej już kawy, próbując zebrać się w sobie po kolejnej nieprzespanej nocy. Ostatnio wszystko mnie przytłaczało: praca w szkole, wieczne pretensje matki przez telefon, samotność, która wieczorami wypełniała każdy kąt mojego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Mokotowie.

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją — prawdziwą „szarą myszkę”. Ubrana w znoszone dżinsy, wyblakłą koszulkę i przetarte trampki. W rękach trzymała torbę, która wyglądała jakby przeszła już niejedną podróż. Jasne, falujące włosy związane w prosty kucyk, zero makijażu. Wyglądała na kogoś, kto chciałby zniknąć w tłumie. Ale jej oczy… ogromne, ciemnoniebieskie, pełne czegoś, czego nie potrafiłam nazwać. Strachu? Smutku? Nadziei?

— Joanna Iwanówna? — zapytała niepewnie.
— Tak, to ja. Proszę, wejdź — odpowiedziałam, robiąc miejsce w przedpokoju.

Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie w niezręcznej ciszy. Zauważyłam, że jej dłonie lekko drżą. Przedstawiła się: — Nazywam się Zuzanna Kaczmarek. Przepraszam, jeśli przeszkadzam…

— Nie przeszkadzasz. Pokój jest wolny od zaraz. Chcesz zobaczyć?

Przytaknęła i poszłyśmy do małego pokoiku z widokiem na podwórko. Zuzanna rozglądała się niepewnie, jakby bała się dotknąć czegokolwiek. W końcu usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie tymi swoimi oczami.

— Mogę zostać od dziś? — zapytała cicho.

Nie wiem dlaczego, ale zgodziłam się od razu. Może dlatego, że sama czułam się wtedy jak ktoś bez domu.

Pierwsze dni były dziwne. Zuzanna prawie nie wychodziła z pokoju. Słyszałam tylko cichy szelest kartek i czasem jej płacz nocą. Próbowałam zagadywać przy śniadaniu:

— Studiujesz coś?
— Nie… Już nie.

Albo:

— Masz tu kogoś w Warszawie?
— Nie mam nikogo.

Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi: siniaki na jej nadgarstkach, nerwowe spojrzenia przez ramię, drżenie rąk przy dźwięku dzwonka do drzwi. Przypomniało mi to własne dzieciństwo — ojca wracającego pijanym do domu i matkę zamykającą mnie w łazience „żebyś nie widziała”.

Któregoś wieczoru usłyszałam stłumiony szloch zza ściany. Zapukałam delikatnie.

— Zuzanna? Wszystko w porządku?

Cisza. Potem cichy szept:

— Przepraszam… Nie chciałam przeszkadzać.

Usiadłam pod drzwiami.

— Jeśli chcesz pogadać… jestem tu.

Po chwili drzwi się uchyliły. Zuzanna usiadła obok mnie na podłodze. Milczałyśmy długo.

— On mnie znajdzie — powiedziała nagle. — Mój ojciec… On zawsze mnie znajdował.

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

— Uciekłaś?

Kiwnęła głową.

— Mama umarła dwa miesiące temu. Ojciec zaczął pić jeszcze więcej… Bił mnie za wszystko. W końcu uciekłam nocą, zabrałam tylko to, co miałam pod ręką.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, ale powstrzymałam się. Sama przecież nienawidziłam litości.

Od tego dnia zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej. Zuzanna powoli otwierała się przede mną. Opowiadała o dzieciństwie w małym miasteczku pod Radomiem, o marzeniu by studiować psychologię, o tym jak ojciec zabraniał jej wszystkiego „bo kobieta powinna siedzieć w domu”.

Ja też zaczęłam mówić o sobie — o matce, która nigdy nie była zadowolona z moich wyborów; o pracy nauczycielki polskiego, która zamiast spełnienia dawała mi tylko frustrację; o byłym chłopaku, który zostawił mnie dla młodszej koleżanki z pracy.

Z czasem nasze życie zaczęło przypominać coś na kształt rodziny. Razem gotowałyśmy obiady, oglądałyśmy stare filmy i śmiałyśmy się z głupot. Ale cień przeszłości ciągle wisiał nad nami.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Zuzannę siedzącą przy stole z listem w ręku. Była blada jak ściana.

— To od niego — wyszeptała.

Wzięłam kopertę do ręki. Pismo było koślawe, litery rozmazane:
„Wiem gdzie jesteś. Wróć do domu albo pożałujesz.”

Serce mi zamarło.

— Musisz to zgłosić na policję — powiedziałam stanowczo.

Zuzanna pokręciła głową:
— On ma znajomych wszędzie… Boję się.

Przez kilka dni żyłyśmy w napięciu. Bałyśmy się wychodzić z domu, zasłaniałyśmy okna nawet za dnia. Ja też zaczęłam bać się własnego cienia — przypomniały mi się wszystkie chwile grozy z dzieciństwa.

W końcu postanowiłam działać. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Marty, która pracowała w fundacji pomagającej ofiarom przemocy domowej.

— Joasia, musisz ją namówić na zgłoszenie sprawy! — przekonywała mnie Marta przez telefon. — Inaczej on nigdy nie przestanie!

Wieczorem usiadłyśmy z Zuzanną przy kuchennym stole.

— Słuchaj… Ja też kiedyś bałam się swojego ojca — zaczęłam cicho. — Ale jeśli będziesz uciekać całe życie, on zawsze będzie miał nad tobą władzę.

Zuzanna długo milczała. W końcu spojrzała mi prosto w oczy:
— Pójdziesz ze mną?
— Oczywiście.

Następnego dnia razem poszłyśmy na komisariat. Zuzanna trzęsła się cała, ale mówiła spokojnie i rzeczowo. Policjantka była uprzejma i zapewniła nas o ochronie.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Ojciec Zuzanny został zatrzymany za groźby karalne i znęcanie się nad rodziną. Zuzanna zaczęła terapię i powoli wraca do życia — zapisała się na kursy wieczorowe i marzy o studiach psychologicznych w przyszłym roku.

Ja też się zmieniłam. Po raz pierwszy od lat poczułam się komuś potrzebna i odważyłam się postawić matce granice: „To moje życie”.

Czasem patrzę na Zuzannę i zastanawiam się: ile kobiet wokół nas żyje w cieniu strachu? Ile z nich boi się poprosić o pomoc? Czy naprawdę można uciec od przeszłości — czy tylko nauczyć się z nią żyć?

Może każda z nas jest czasem taką „szarą myszką”, która czeka aż ktoś otworzy jej drzwi.