„To przez ciebie ledwo wiążemy koniec z końcem” — historia o słowach, które bolą najbardziej. Czy rodzina naprawdę powinna być azylem?

— To przez ciebie ledwo wiążemy koniec z końcem! — głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu i… własne poczucie winy. Zamarłam. Woda kapała z moich dłoni, a w głowie dudniło tylko to jedno zdanie.

Nie pierwszy raz słyszałam podobne słowa, ale tym razem coś we mnie pękło. Może dlatego, że tego dnia wróciłam do domu po rozmowie kwalifikacyjnej, która — jak się okazało — była kolejną porażką. Może dlatego, że od miesięcy próbowałam pogodzić rolę matki dwójki dzieci, żony wiecznie nieobecnego Piotra i córki, która nigdy nie spełnia oczekiwań swojej matki. Może dlatego, że byłam po prostu zmęczona.

Mama patrzyła na mnie surowo, jakby oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi. — Gdybyś skończyła studia, tak jak ci mówiłam, nie musiałabyś teraz żebrać o pracę za najniższą krajową — dodała ciszej, ale z jeszcze większym wyrzutem.

— Mamo, proszę… — zaczęłam, ale głos mi się załamał. — Przecież wiesz, że musiałam przerwać studia przez ciążę z Olą. Nie miałam wyboru.

— Zawsze masz wybór! — przerwała mi ostro. — Ale ty zawsze wybierasz źle. Najpierw ten cały Piotr, potem dzieci… A teraz co? Myślisz, że ja będę cię utrzymywać do końca życia?

Spojrzałam na nią bezradnie. Przez chwilę miałam ochotę rzucić talerzem o podłogę i wykrzyczeć wszystko, co od lat tłumiłam w sobie: żal, rozczarowanie, poczucie niesprawiedliwości. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego spuściłam głowę i wróciłam do zmywania.

W domu od kilku miesięcy panowała napięta atmosfera. Piotr stracił pracę w fabryce mebli i od tamtej pory łapał się dorywczych zajęć, ale pieniędzy ciągle brakowało. Ja próbowałam znaleźć coś na pół etatu, żeby pogodzić pracę z opieką nad dziećmi, ale bez wykształcenia i doświadczenia nikt nie chciał mnie zatrudnić na stałe. Mama pozwoliła nam zamieszkać u siebie „na chwilę”, ale ta chwila trwała już prawie rok.

Wieczorem siedziałam na łóżku w naszym małym pokoju i patrzyłam na śpiącą Olę i Kacpra. Ich spokojne twarze były jedynym światłem w moim życiu. Piotr wrócił późno, zmęczony i rozdrażniony.

— Znowu się kłóciłyście? — zapytał cicho, siadając obok mnie.

— Ona ma rację… To wszystko przeze mnie — wyszeptałam.

Piotr objął mnie ramieniem. — Nie mów tak. Robisz wszystko, co możesz.

Ale czy naprawdę robiłam wszystko? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Gdyby nie ciąża w wieku dwudziestu lat… Gdybym posłuchała mamy i skończyła studia… Gdybym nie wyszła za Piotra tak wcześnie…

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: mama krzycząca na mnie za złe oceny w liceum; tata milczący przy stole; Piotr obiecujący mi lepsze życie podczas spacerów po parku; narodziny Oli i Kacpra; pierwsze łzy bezsilności po utracie pracy przez Piotra; pierwsze upokorzenie, gdy musiałam poprosić mamę o pomoc.

Następnego dnia rano mama czekała na mnie w kuchni.

— Musimy porozmawiać — powiedziała chłodno.

Usiadłam naprzeciwko niej, czując jak serce wali mi w piersi.

— Nie dam rady was dłużej utrzymywać. Albo znajdziesz pracę i zaczniecie płacić za rachunki, albo musicie się wyprowadzić — oznajmiła bez cienia emocji.

— Ale gdzie mamy pójść? — zapytałam rozpaczliwie.

— To już nie mój problem — odpowiedziała twardo.

Wyszłam z kuchni na miękkich nogach. Piotr spojrzał na mnie pytająco, ale nie miałam siły nic mówić. Przez cały dzień chodziłam jak we śnie. W głowie układałam plan: może znajdę jakąś pracę sprzątaczki? Może Piotr dostanie coś na budowie? Może wynajmiemy pokój u kogoś znajomego?

Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czułam się jak dziecko we mgle — zagubiona, przerażona i zupełnie sama. Wtedy zadzwonił telefon. To była moja młodsza siostra Ania.

— Słyszałam, że mama znowu ci dokucza… — zaczęła niepewnie.

— Nie chcę o tym rozmawiać — przerwałam jej szybko.

— Ale musisz coś zrobić! Nie możesz pozwolić jej się tak traktować! — Ania zawsze była bardziej stanowcza ode mnie.

— A co mam zrobić? Nie mam dokąd pójść…

— Przyjedź do mnie do Krakowa. Mam małe mieszkanie, ale jakoś się pomieścimy. Znajdziesz tu pracę szybciej niż w naszym miasteczku.

Przez chwilę milczałam. Myśl o wyjeździe przerażała mnie równie mocno jak perspektywa zostania pod jednym dachem z mamą jeszcze dłużej.

— Muszę to przemyśleć… — powiedziałam cicho.

Całą noc rozważałam wszystkie za i przeciw. Rano podjęłam decyzję: wyjeżdżamy do Ani. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i powiedziałam mamie o naszej decyzji.

— Rób jak uważasz — rzuciła tylko przez zaciśnięte zęby.

Nie przytuliła mnie na pożegnanie. Nie powiedziała „powodzenia”. Po prostu zamknęła za nami drzwi.

W pociągu do Krakowa patrzyłam na śpiące dzieci i ściskałam dłoń Piotra. Bałam się przyszłości jak nigdy wcześniej, ale czułam też ulgę — pierwszy raz od dawna miałam poczucie, że biorę życie we własne ręce.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Mieszkamy u Ani już tylko my z dziećmi; Piotr znalazł stałą pracę jako kierowca autobusu miejskiego, ja sprzątam biura i dorabiam wieczorami jako opiekunka do dzieci. Nie jest łatwo, ale przynajmniej nikt nie wypomina mi każdego dnia moich błędów.

Z mamą rozmawiam rzadko. Czasem tęsknię za jej obecnością, czasem czuję tylko żal i gniew. Najbardziej boli mnie to, że Ola i Kacper pytają czasem: „Dlaczego babcia nas nie odwiedza?”

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy rodzina naprawdę powinna być miejscem wsparcia, czy czasem lepiej odciąć się dla własnego dobra? A może to ja jestem winna temu wszystkiemu?

Czy ktoś z was też musiał wybierać między rodziną a własnym spokojem? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy?