Cisza po czterdziestu jeden latach: Rozwód moich rodziców i pytanie bez odpowiedzi
– Mama, powiedz mi, dlaczego? – zapytałem, patrząc na nią, jak siedzi przy kuchennym stole, bawiąc się łyżeczką w pustej filiżance po kawie. Jej dłonie drżały lekko, a w oczach widziałem zmęczenie, jakiego nigdy wcześniej nie dostrzegałem. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko odgłos zegara na ścianie.
Mój ojciec, Janusz, właśnie wynosił ostatni karton z książkami do samochodu. Widziałem przez okno, jak zatrzymał się na chwilę na schodach, spojrzał w górę na nasze mieszkanie i westchnął ciężko. Przeżyli razem czterdzieści jeden lat. Czterdzieści jeden lat wspólnych śniadań, kłótni o drobiazgi, wakacji nad Bałtykiem i świąt spędzanych przy jednym stole. A jednak dziś wszystko się kończyło.
Nie potrafiłem tego zrozumieć. Przecież byli dla mnie wzorem – zawsze razem, nawet jeśli czasem się sprzeczali. Kiedy byłem dzieckiem, myślałem, że ich miłość jest jak skała – niezniszczalna. Teraz ta skała rozsypywała się na moich oczach.
– To nie jest takie proste – odpowiedziała mama cicho. – Czasem człowiek budzi się pewnego dnia i czuje, że już nie ma siły dalej udawać.
– Ale co udawać? – zapytałem z rozpaczą. – Przecież byliście szczęśliwi…
Uśmiechnęła się smutno.
– Byliśmy… przez jakiś czas. Potem już tylko trwaliśmy obok siebie. Ty byłeś dorosły, miałeś swoje życie. My zostaliśmy sami ze swoimi żalami.
Pamiętam, jak wracałem do domu na święta i widziałem ich razem przy stole. Rozmawiali ze sobą o pogodzie, o sąsiadach, o polityce. Nigdy nie podnosili głosu, nie kłócili się przy mnie. Ale teraz widzę, że to była tylko fasada.
Ojciec wrócił do mieszkania po jeszcze jedną torbę. Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju. On – zgarbiony, z siwymi włosami i zmęczonym spojrzeniem. Ja – dorosły syn, który nagle poczuł się jak mały chłopiec.
– Synu… – zaczął niepewnie. – Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale czasem trzeba odejść, żeby jeszcze coś poczuć. Żeby nie umrzeć za życia.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przecież miał dom, miał rodzinę… Czego mu brakowało?
Po rozwodzie mama została w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Ojciec wynajął kawalerkę na Pradze. Spotykali się tylko wtedy, gdy musieli załatwić jakieś formalności. Ja próbowałem ich pogodzić, ale każde moje słowo odbijało się od nich jak groch o ścianę.
Zacząłem rozmawiać z ciotką Haliną, siostrą mamy. Może ona wiedziała więcej?
– Oni już od dawna żyli obok siebie – powiedziała mi pewnego wieczoru przez telefon. – Twoja mama zawsze była cicha, zamknięta w sobie. Janusz miał swoje pasje, swoje grono znajomych… Coraz częściej wychodził z domu wieczorami.
– Myślisz, że miał kogoś? – zapytałem niepewnie.
– Nie wiem… Może po prostu chciał uciec od samotności? Nawet będąc razem można być bardzo samotnym.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zacząłem przypominać sobie różne sytuacje z dzieciństwa: mama siedząca wieczorami przy oknie z książką; ojciec wracający późno z pracy; ich rozmowy coraz krótsze i bardziej zdawkowe.
Pewnego dnia odwiedziłem ojca w jego nowym mieszkaniu. Było skromne: stara kanapa, kilka książek na półce, zdjęcie mnie z dzieciństwa na komodzie.
– Tato… czy ty naprawdę jesteś szczęśliwy? – zapytałem wprost.
Spojrzał na mnie długo.
– Nie wiem jeszcze… Ale przynajmniej czuję, że żyję dla siebie. Że mogę oddychać pełną piersią.
Wtedy zrozumiałem, że przez lata żyli dla mnie – dla rodziny, dla pozorów. Zapomnieli o sobie nawzajem i o sobie samych.
Mama zaczęła chodzić na spacery do parku Skaryszewskiego. Zaczęła spotykać się z koleżankami z młodości. Powoli wracała do życia.
A ja? Czułem się rozdarty między nimi. Z jednej strony rozumiałem ich decyzję – z drugiej miałem żal, że nie potrafili zawalczyć o siebie wcześniej.
Pewnego wieczoru usiadłem z mamą przy kuchennym stole.
– Mamo… czy ty żałujesz tych wszystkich lat?
Spojrzała na mnie łagodnie.
– Nie żałuję ani jednego dnia z twoim ojcem. Ale żałuję tych wszystkich słów niewypowiedzianych i marzeń porzuconych po drodze.
Zrozumiałem wtedy coś ważnego: czasem ludzie odchodzą nie dlatego, że przestali kochać – ale dlatego, że przestali być szczęśliwi razem.
Dziś mijają dwa lata od ich rozwodu. Spotykamy się czasem wszyscy razem – już bez napięcia i udawania. Są spokojniejsi, bardziej pogodni. Ja wciąż szukam odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak musiało być?
Może czasem lepiej odejść niż trwać w milczeniu? Może lepiej pozwolić sobie na nowe życie niż udawać przed sobą i innymi?
Czy wy też kiedyś zadaliście sobie pytanie: co jest ważniejsze – trwanie razem za wszelką cenę czy odwaga odejścia?