Szczęście przychodzi, gdy się w nie wierzy i czeka – Historia Elżbiety

– Elżbieta, nie rób tego! – krzyknęła za mną Anka, kiedy pociągnęłam Romka za rękę i wybiegliśmy z sali gimnastycznej. Muzyka dudniła jeszcze w uszach, światła migały, a ja czułam, jak serce wali mi jak oszalałe. To była nasza szkolna zabawa noworoczna, ósma klasa, a ja miałam wrażenie, że właśnie zaczyna się coś wielkiego.

Romek spojrzał na mnie z tym swoim nieśmiałym uśmiechem. – Chodźmy gdzieś, gdzie będzie ciszej – szepnął. Nie musiał mnie długo namawiać. Wyszliśmy na zewnątrz, na szkolne boisko. Nagle zaczął padać śnieg – gęsty, ciężki, jakby ktoś rozdarł pierzynę pełną puchu. Światło latarni rozpraszało się w białym wirze. Było cicho, tylko nasze oddechy i śmiech.

Romek wziął moje dłonie i przyłożył do swoich ust. Były zimne. – Elu, jesteś cała lodowata – powiedział z troską. – Ale wiesz co? Chciałbym, żebyśmy zawsze byli razem. Nawet jak będzie padał taki śnieg.

Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby szczęście było tuż obok mnie, na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę uwierzyłam, że wszystko jest możliwe. Że wystarczy wierzyć i czekać.

Wróciliśmy do środka dopiero po godzinie. Anka patrzyła na mnie z wyrzutem, a wychowawczyni od razu zaczęła robić uwagi. Ale wtedy nic nie miało znaczenia – tylko Romek i ja.

Minęły dwa tygodnie. Romek przestał pisać. Najpierw tłumaczył się nauką, potem chorobą babci. W końcu zobaczyłam go na przystanku z Martą z równoległej klasy. Śmiali się do siebie tak, jak kiedyś śmiał się ze mną.

W domu też nie było łatwo. Mama wracała coraz później z pracy, tata coraz częściej milczał przy kolacji. Siedzieliśmy razem przy stole, ale każdy był gdzie indziej myślami. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi ich kłótnię:
– Nie możesz tak po prostu znikać na całe noce! – krzyczała mama.
– Pracuję! Ktoś musi utrzymać ten dom! – odparł tata.

Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Chciałam krzyczeć razem z nimi albo uciec gdzieś daleko. Ale nie miałam dokąd.

W szkole wszyscy już wiedzieli o Romku i Marcie. Anka próbowała mnie pocieszać:
– Elka, on nie był ciebie wart.
Ale ja nie chciałam tego słuchać. Wciąż miałam nadzieję, że może jednak… Może szczęście wróci?

Mijały miesiące. Zbliżały się egzaminy ósmoklasisty. Mama była coraz bardziej nerwowa, tata coraz bardziej nieobecny. Pewnego dnia znalazłam w kuchni list od mamy do taty: „Nie mogę już tak dłużej żyć. Potrzebuję zmiany.” Przestraszyłam się.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapytałam mamę:
– Mamo, czy wy się rozwiedziecie?
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie wiem, Elu… Czasem trzeba poczekać na lepsze dni.

Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja czekam na szczęście. Każdy w naszym domu czekał na coś lepszego.

W końcu nadszedł dzień egzaminów. Siedziałam w ławce i patrzyłam przez okno na plac szkolny. Śnieg już dawno stopniał, ale pamiętałam tamtą noc z Romkiem. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś poczuję to samo szczęście.

Po egzaminach mama zabrała mnie na spacer nad Wisłę.
– Wiesz, Elu… – zaczęła niepewnie – Czasem szczęście przychodzi wtedy, kiedy najmniej się go spodziewasz. Ale trzeba w nie wierzyć i cierpliwie czekać.

Popatrzyłam na nią i zobaczyłam łzy w jej oczach. Przytuliłam ją mocno.
– Mamo… Ja też czekam.

Minęło lato. Tata wyprowadził się do babci na wieś. Mama zaczęła częściej się uśmiechać, choć czasem widziałam smutek w jej oczach. Ja poszłam do liceum w centrum miasta. Nowi ludzie, nowe miejsca… ale wciąż nosiłam w sobie tamten śniegowy wieczór i ból po Romku.

Któregoś dnia w szkolnej bibliotece podszedł do mnie chłopak z drugiej klasy.
– Hej, jesteś Elżbieta? Słyszałem, że dobrze piszesz wypracowania… Może pomogłabyś mi z polskim?
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– Może…

I wtedy poczułam coś dziwnego – jakby znów pojawiła się nadzieja. Może szczęście przychodzi powoli? Może trzeba je wyczekać?

Czasem wracam myślami do tamtej nocy ze śniegiem i Romkiem. Zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie uciekła z zabawy, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy szczęście to coś, co można złapać na chwilę, czy raczej trzeba nauczyć się je budować kawałek po kawałku?

Może właśnie o to chodzi w życiu: żeby wierzyć i czekać… Ale czy każdy doczeka swojego szczęścia? Co o tym myślicie?