Kiedy goście nie chcą wyjechać: Wielkanoc, która zmieniła moje życie
– Alicja, czy mogłabyś podać jeszcze jedną poduszkę? – głos mojej teściowej, pani Zofii, rozbrzmiał w kuchni z taką siłą, że aż podskoczyłam, rozlewając kawę na blat. Był wtorek przed Wielkanocą, a nasz dom już od trzech dni przypominał schronisko dla uchodźców. Goście, których Zofia zaprosiła „na chwilę”, rozgościli się na dobre.
– Mamo, ile jeszcze osób planujesz zaprosić? – zapytałam cicho, próbując nie okazać irytacji.
– Alicjo, to rodzina! – odpowiedziała z wyrzutem. – Przecież nie zostawię ich samych na święta.
Wiedziałam, że nie mam szans w tej dyskusji. Zofia była kobietą z żelazną wolą i sercem na dłoni – dla wszystkich poza mną. Mój mąż, Tomek, jak zwykle unikał konfliktów. „Daj spokój, to tylko kilka dni” – powtarzał, choć już widziałam, jak sam zaczyna się dusić w tym tłumie.
Pierwszej nocy spałam na kanapie z córką, bo nasz pokój oddaliśmy ciotce Halinie i jej mężowi. W łazience kolejka jak za PRL-u, w kuchni wieczny harmider. Każdy miał swoje zdanie na temat tego, jak powinno wyglądać śniadanie wielkanocne. Ciocia Halina narzekała na brak domowego majonezu, wujek Stefan przyniósł własną kiełbasę i kazał ją gotować przez godzinę. Dzieci biegały po domu, przewracając ozdoby i pisanki.
Nie spałam już drugą noc z rzędu. Siedziałam na schodach i słuchałam rozmowy Zofii z Haliną:
– Alicja to dobra dziewczyna, ale taka… chłodna. Wszystko musi mieć pod linijkę.
– No właśnie! U mnie by się nie sprawdziła – odpowiedziała Halina.
Zacisnęłam pięści. To był mój dom! Moje miejsce! A czułam się jak intruz.
W czwartek rano Tomek znalazł mnie płaczącą w łazience.
– Kochanie…
– Nie mogę już tego znieść – wyszeptałam. – Oni tu mieszkają jak u siebie! Nawet nie pytają, czy mogą zostać dłużej!
– To tylko rodzina…
– A ja? Czy ja się jeszcze liczę?
Tomek objął mnie bez słowa. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. On zawsze wybierał spokój.
W piątek wieczorem doszło do kulminacji. Zofia postanowiła zaprosić jeszcze kuzynkę Marysię z dwójką dzieci.
– Mamo! – wybuchłam. – Nie mamy już miejsca! Nie mam siły gotować dla tylu osób!
– Przesadzasz! Kiedyś ludzie mieszkali po dziesięć osób w jednym pokoju i nikt nie narzekał!
– Ale to jest mój dom! Chcę mieć trochę spokoju!
Wszyscy ucichli. Nawet dzieci przestały się bawić.
Zofia spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Myślałam, że jesteś bardziej gościnna.
Poczułam się winna. Ale czy naprawdę powinnam?
W sobotę rano wyszłam z domu bez słowa. Poszłam do parku i usiadłam na ławce. Dzwonił telefon – Tomek, mama, nawet ciocia Halina. Nie odebrałam.
Siedziałam tam długo, patrząc na dzieci bawiące się na placu zabaw. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo – ciasne mieszkanie w bloku, wieczne wizyty ciotek i wujków. Pamiętałam, jak mama płakała po nocach ze zmęczenia. Obiecałam sobie wtedy, że mój dom będzie inny.
Wróciłam późnym popołudniem. W domu panowała cisza. Zofia siedziała przy stole, a obok niej Tomek.
– Alicja… – zaczęła teściowa. – Może rzeczywiście przesadziłam. Ale ja tylko chciałam…
– Wiem – przerwałam jej łagodnie. – Ale ja też mam prawo do swojego życia i spokoju.
Tomek spojrzał na mnie z wdzięcznością. Po raz pierwszy poczułam, że ktoś mnie rozumie.
Wieczorem goście zaczęli się pakować. Halina rzuciła tylko:
– No cóż, nie wszyscy są tacy gościnni jak kiedyś.
Nie odpowiedziałam. Byłam wykończona, ale też dumna z siebie.
Wielkanoc spędziliśmy we trójkę: ja, Tomek i nasza córka. Było cicho, spokojnie i… prawdziwie rodzinnie.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych tylko dlatego, że są rodziną? A może prawdziwa rodzina to ta, która szanuje nasze granice?