„Mamo, weź dla mnie kredyt” – historia o tym, jak wiara pomogła mi podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu

– Mamo, musisz mi pomóc. Bez ciebie nie dam rady – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się w piersi. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym jeszcze kilka lat temu odrabiał lekcje, a ja kroiłam jabłka na szarlotkę. Teraz był dorosłym mężczyzną, ale w jego oczach widziałam zagubienie małego chłopca.

– O co chodzi, synku? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam już, że to nie będzie zwykła prośba.

– Potrzebuję kredytu. Na mieszkanie. Bank mi nie da samemu, nie mam wystarczającej zdolności. Ale jeśli ty weźmiesz go na siebie… – urwał i spuścił wzrok.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Kredyt? Ja? Przecież ledwo wiążę koniec z końcem po śmierci męża. Nasza emerytura ledwo starcza na rachunki i leki. A on chce, żebym podpisała papiery, które mogą zrujnować wszystko, co jeszcze nam zostało.

– Paweł… – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – Wiesz, jaka jest nasza sytuacja. To ogromna odpowiedzialność.

– Mamo, proszę cię! – przerwał mi gwałtownie. – Wszyscy moi znajomi już mają własne mieszkania. Ja ciągle wynajmuję pokój u obcych ludzi! Chcę w końcu zacząć żyć normalnie. Nie rozumiesz?

Zrobiło mi się go żal. Pamiętałam swoje młode lata w małym mieszkaniu na Pradze, marzenia o własnym kącie. Ale wtedy wszystko było inne. Teraz banki żądają zabezpieczeń, a życie potrafi przewrócić się do góry nogami w jednej chwili.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i patrzyłam w ciemność. W głowie kłębiły mi się myśli: „A jeśli podpiszę i Paweł straci pracę? Jeśli zachoruję i nie będę mogła spłacać rat? Co powie rodzina?” Czułam się rozdarta między matczyną miłością a zdrowym rozsądkiem.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Teresa.

– Słyszałam od Pawła, że chcecie brać kredyt – powiedziała bez ogródek.

– On chce… Ja nie wiem… – zaczęłam niepewnie.

– Nie rób tego, Marysiu – przerwała stanowczo. – Pamiętasz Krysię z sąsiedztwa? Też wzięła kredyt dla syna. Teraz mieszka u córki na kanapie, bo wszystko straciła.

Zrobiło mi się słabo. Przypomniałam sobie Krysię – zawsze uśmiechniętą, teraz przygaszoną i zmęczoną życiem.

Po południu poszłam do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i długo patrzyłam na figurę Matki Boskiej. „Co byś zrobiła na moim miejscu?” – pytałam w myślach. Modliłam się o siłę i mądrość. Odpowiedź nie przyszła od razu.

Przez kolejne dni Paweł dzwonił codziennie.

– Mamo, to moja jedyna szansa! – powtarzał z uporem.

Czułam coraz większą presję. Zaczęły się kłótnie. Paweł zarzucał mi brak wsparcia, egoizm.

– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś! – krzyczał przez telefon.

– Chcę ci pomóc, ale nie mogę ryzykować całym naszym życiem! – odpowiadałam ze łzami w oczach.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Wstydziłam się przyznać do swoich problemów.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

– Wyglądasz na zmęczoną, Marysiu – powiedziała cicho.

Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko.

– Wiesz… – zaczęła po chwili milczenia – ja też kiedyś stanęłam przed podobnym wyborem. Syn prosił mnie o pożyczkę na firmę. Nie dałam mu pieniędzy. Był na mnie zły przez lata… Ale dziś dziękuje mi za to. Bo nauczył się radzić sobie sam.

Te słowa zapadły mi głęboko w serce.

Kiedy Paweł przyszedł kolejny raz, spojrzałam mu prosto w oczy.

– Synku… Kocham cię najbardziej na świecie. Ale nie mogę tego zrobić. To za duże ryzyko dla nas obu.

Widziałam w jego oczach gniew i rozczarowanie.

– Czyli zostawiasz mnie samego? – zapytał cicho.

– Nie zostawiam cię. Zawsze będę przy tobie. Ale musisz nauczyć się walczyć o swoje samodzielnie.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Płakałam całą noc.

Minęły tygodnie ciszy. Paweł nie dzwonił, nie pisał. Bolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.

W końcu zadzwonił.

– Mamo… Przepraszam cię za wszystko. Znalazłem lepszą pracę i dostałem podwyżkę. Może za rok sam dostanę kredyt…

Poczułam ulgę i dumę jednocześnie.

Dziś wiem, że podjęłam najtrudniejszą decyzję w życiu – wybrałam odpowiedzialność zamiast chwilowego spokoju sumienia. Czy byłam dobrą matką? Czy można kochać dziecko i jednocześnie odmówić mu pomocy? Czasem największą miłością jest pozwolić komuś dorosnąć.