Telefon, który zmienił wszystko: Gorzka lekcja wybaczenia

– Mamo, odbierz! – krzyknęła Zosia z kuchni, kiedy dzwonek telefonu rozdarł ciszę naszego mieszkania. Był listopadowy poranek, szary i ciężki jak ołów. Zaparzyłam sobie kawę, próbując zebrać myśli przed kolejnym dniem w pracy. Telefon dzwonił uparcie, jakby wiedział, że nie chcę go odebrać.

W końcu podniosłam słuchawkę. – Halo? – mój głos był cichy, niepewny.

– Pani Marto? Tu oddział wewnętrzny szpitala na Banacha. Dzwonimy w sprawie pańskiego ojca, pana Stanisława Nowaka. Jest w ciężkim stanie. Proszę przyjechać jak najszybciej.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Przez chwilę świat przestał istnieć. Ojciec. Ten sam, który dwadzieścia lat temu wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Ten, który zostawił mnie, mamę i mojego młodszego brata, Michała, z długami i pustką po sobie.

– Mamo? – Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Co się stało?

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy powinnam tam jechać? Czy człowiek, który nas porzucił, zasługuje na moją obecność?

Zadzwoniłam do Michała. Odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć, Marta. Coś się stało?

– Michał… Dzwonili ze szpitala. Tata jest w ciężkim stanie. Chcą, żebyśmy przyjechali.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– I co zamierzasz? – zapytał w końcu.

– Nie wiem. A ty?

– Ja nie pojadę – powiedział twardo. – On dla mnie nie istnieje.

Zawsze był bardziej stanowczy ode mnie. Ale ja nie potrafiłam tak po prostu zamknąć drzwi do przeszłości.

Zosia podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem. – Mamo, pojedź. Nawet jeśli tylko po to, żeby się pożegnać.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się pakować. W drodze do szpitala czułam się jak dziecko – zagubiona, przestraszona, pełna gniewu i żalu.

Szpitalne korytarze pachniały środkami dezynfekującymi i strachem. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do sali numer 12. Ojciec leżał na łóżku, wychudzony, z siwą brodą i oczami pełnymi bólu.

– Marta… – wyszeptał, kiedy mnie zobaczył.

Przez chwilę stałam w progu, nie mogąc się ruszyć.

– Po co mnie wołałeś? – zapytałam chłodno.

– Chciałem cię zobaczyć… Przeprosić…

Poczułam, jak narasta we mnie fala gniewu.

– Przeprosić? Po dwudziestu latach? Myślisz, że wystarczy jedno „przepraszam”, żeby wszystko naprawić?

Ojciec spuścił wzrok.

– Wiem, że zawiodłem… Ale nie umiałem inaczej… Byłem słaby…

Zacisnęłam pięści. Przed oczami stanęły mi wszystkie te lata: mama płacząca nocami w kuchni, Michał zamykający się w sobie, ja próbująca być silna dla wszystkich.

– Mama umarła przez ciebie – powiedziałam cicho. – Zadręczała się twoim odejściem do końca życia.

Łzy napłynęły mi do oczu. Ojciec płakał cicho.

– Przepraszam… – powtarzał raz za razem.

Usiadłam na krześle obok łóżka. Przez chwilę panowała cisza przerywana tylko szumem aparatury medycznej.

– Dlaczego odszedłeś? – zapytałam w końcu.

Ojciec spojrzał na mnie z bólem.

– Bałem się odpowiedzialności… Długów… Twojej mamy… Byłem tchórzem…

Zacisnęłam usta. Chciałam go nienawidzić, ale widząc go takiego bezbronnego, poczułam tylko smutek.

– Michał nie chce cię widzieć – powiedziałam.

Ojciec skinął głową ze zrozumieniem.

– Rozumiem… Ale ty przyszłaś…

Nie odpowiedziałam. Siedziałam przy nim przez kilka godzin, słuchając jego opowieści o samotności, żalu i straconych szansach. W pewnym momencie zasnął zmęczony rozmową.

Wyszłam na korytarz i zadzwoniłam do Michała.

– Michał… On naprawdę jest bliski śmierci. Może powinieneś przyjechać?

– Nie chcę go widzieć – powtórzył brat. – Ty możesz mu wybaczyć, ja nie potrafię.

Zrozumiałam go doskonale. Każdy z nas inaczej radzi sobie z bólem.

Przez kolejne dni wracałam do szpitala codziennie po pracy. Zosia pytała:

– Mamo, dlaczego tam chodzisz?

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Może chciałam zamknąć ten rozdział? Może potrzebowałam wybaczyć jemu – albo sobie?

Któregoś dnia ojciec poprosił:

– Marta… Czy możesz mi wybaczyć?

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim człowieka złamanego przez życie, a nie potwora z moich wspomnień.

– Nie wiem… Ale spróbuję – wyszeptałam.

Ojciec zmarł dwa dni później. Byłam przy nim do końca. Trzymałam go za rękę, kiedy odchodził. Pochowałam go skromnie na cmentarzu na Bródnie. Michał nie przyszedł na pogrzeb.

Po wszystkim długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam ulgę i żal jednocześnie. Zosia przytulała mnie wieczorami i pytała:

– Mamo, czy teraz jest ci lżej?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może trochę? A może rana nigdy się nie zabliźni?

Często wracam myślami do tych dni i pytam samą siebie: czy wybaczenie naprawdę uwalnia? Czy można pogodzić się z przeszłością bez względu na to, jak bardzo bolała?