Prawa do mieszkania: Jak teściowa niemal nas pozbawiła dachu nad głową
– To nie jest twoje mieszkanie, Marto. – Głos teściowej rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stała przy oknie, z filiżanką kawy w ręku, patrząc na mnie z góry. – Twoi rodzice mogą sobie dawać prezenty, ale to nie znaczy, że możesz tu robić, co chcesz.
Zamarłam. Jeszcze godzinę temu byłam szczęśliwa – z mężem, Piotrem, właśnie odebraliśmy klucze do naszego nowego mieszkania na Pradze. Rodzice podarowali nam je na ślub. Było niewielkie, ale nasze. Pachniało świeżością i nowym początkiem. Ale teraz, w tej samej kuchni, czułam się jak intruz.
Teściowa, Halina, zawsze była kobietą z charakterem. Sprytna, bezpośrednia, czasem nawet zabawna w swoim upartym dążeniu do celu. Ale nigdy nie widziałam w niej wroga. Do dziś.
– Halino, o czym ty mówisz? – Piotr próbował zachować spokój, ale widziałam, jak zaciska pięści. – To mieszkanie jest Marty. Jej rodzice przepisali je na nią notarialnie.
– Notarialnie? – prychnęła Halina. – A kto płacił za twoje studia? Kto ci pomagał przez całe życie? Myślisz, że teraz możesz się od nas odciąć?
Poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezradność. Przecież to nie była prawda. Piotr zawsze był samodzielny, a ja nigdy nie oczekiwałam niczego od jego rodziców. Ale Halina miała swoją wersję rzeczywistości i nie zamierzała jej zmieniać.
Przez kolejne dni atmosfera gęstniała. Halina przychodziła codziennie – niby z troski, niby żeby pomóc nam się urządzić. Ale każda jej wizyta kończyła się awanturą lub kąśliwą uwagą.
– To mieszkanie powinno być dla Tomka – rzuciła pewnego popołudnia, gdy układałam książki na półkach. – On ma żonę i dziecko w drodze. Ty i Piotr możecie przecież wynająć coś mniejszego.
Tomek to młodszy brat Piotra. Zawsze był oczkiem w głowie Haliny. Ale przecież to nie on dostał mieszkanie od moich rodziców! Czułam się coraz bardziej osaczona.
Wieczorami płakałam w łazience, żeby Piotr nie widział. Bałam się, że nie wytrzymam tej presji. Że Halina naprawdę znajdzie sposób, by nas stąd wyrzucić.
Pewnego dnia przyszła z dokumentami.
– Podpiszcie tu – powiedziała stanowczo, kładąc papiery na stole. – Przepiszcie mieszkanie na Tomka. On bardziej tego potrzebuje.
Zamarliśmy z Piotrem. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Mamo, oszalałaś? – Piotr pierwszy odzyskał głos. – To nie jest twoja sprawa! To prezent od rodziców Marty!
Halina spojrzała na mnie z pogardą.
– Ty zawsze byłaś słaba – syknęła. – Nie potrafisz postawić się za swoją rodziną.
Wtedy coś we mnie pękło.
– To ty jesteś słaba, Halino – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Boisz się, że stracisz kontrolę nad synami. Ale to już nie twoje życie.
Halina wyszła trzaskając drzwiami. Przez kilka dni mieliśmy spokój. Ale wiedziałam, że to cisza przed burzą.
Zaczęły się telefony do moich rodziców. Najpierw uprzejme prośby, potem groźby i szantaże emocjonalne.
– Jeśli nie oddacie tego mieszkania Tomkowi, zerwę kontakt z Piotrem! – krzyczała do słuchawki.
Mama była przerażona. Tata próbował rozmawiać z Haliną spokojnie, ale ona była jak taran.
W końcu przyszło pismo od prawnika Haliny – żądała unieważnienia darowizny ze względu na „rażącą niewdzięczność”.
Siedzieliśmy z Piotrem przy kuchennym stole i patrzyliśmy na siebie bezradnie.
– Może powinniśmy się wyprowadzić? – szepnęłam.
Piotr złapał mnie za rękę.
– Nie damy się jej zastraszyć. To nasze życie i nasz dom.
Ale nocami śniły mi się koszmary: Halina stojąca w drzwiach z walizkami Tomka; ja pakująca swoje rzeczy do kartonów; Piotr krzyczący na matkę; moja mama płacząca przez telefon.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Znajomi pytali, co się dzieje, ale wstydziłam się przyznać do rodzinnej wojny o mieszkanie.
W końcu przyszedł dzień rozprawy sądowej. Halina przyszła z Tomkiem i jego ciężarną żoną, Anią. Wyglądali na ofiary losu. Ja czułam się jak oskarżona.
Sędzia pytał o wszystko: o relacje rodzinne, o powody darowizny, o nasze plany na przyszłość.
Halina płakała i mówiła o „krzywdzie młodszego syna”. Ja ledwo powstrzymywałam łzy ze strachu i bezsilności.
Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania. Czekały nas tygodnie niepewności.
W końcu przyszło orzeczenie: darowizna była ważna, a my mieliśmy pełne prawo do mieszkania.
Płakałam ze szczęścia i ulgi. Ale wiedziałam też, że nic już nie będzie takie samo.
Halina zerwała kontakt z nami na kilka miesięcy. Tomek przestał odbierać telefony od Piotra. Moja mama długo nie mogła dojść do siebie po tej wojnie nerwów.
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę przez okno na szare bloki Pragi. Mieszkanie jest nasze – ale czy naprawdę czuję się tu jak w domu?
Czasem zastanawiam się: czy warto było walczyć za wszelką cenę? Czy rodzina to zawsze wsparcie – czy czasem największy wróg?