Zięć, który nigdy mnie nie zaakceptował – historia matki, która straciła dom przez rodzinne konflikty
– Znowu zostawiła pani kubek na stole. – Głos Janka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po śniadaniu, a jego słowa sprawiły, że ręce mi zadrżały.
Nie odpowiedziałam. Wiem, że nie powinnam się przejmować, ale od miesięcy każde jego słowo wbijało się we mnie jak kolec. Moja córka, Kasia, patrzyła na mnie z ukosa, udając, że nic nie słyszy. Wnuki – Ola i Michał – już dawno uciekły do swoich pokoi. W tym domu byłam tylko dodatkiem, cieniem przeszłości, który przeszkadza w codzienności.
Kiedy Kasia zaproponowała mi zamieszkanie z nimi po śmierci mojego męża, byłam wdzięczna. Mój dom na wsi był za duży i za pusty. Sprzedałam go, pieniądze przekazałam córce na remont ich mieszkania w Warszawie. „Będziemy razem, mamo. Dzieci cię potrzebują” – mówiła wtedy Kasia, a ja wierzyłam, że naprawdę tego chcą.
Przez pierwsze miesiące wszystko wydawało się w porządku. Pomagałam w domu, gotowałam obiady, odbierałam wnuki ze szkoły. Janek był uprzejmy, choć chłodny. Z czasem jednak jego uprzejmość zamieniła się w obojętność, a potem w otwartą niechęć.
– Niech pani nie przestawia moich rzeczy w łazience – powiedział pewnego wieczoru, gdy próbowałam zrobić miejsce na swoje kosmetyki.
– Przepraszam, nie chciałam…
– Wiem – przerwał mi. – Ale to nie jest pani dom.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież to ja dałam pieniądze na ten remont. To ja przez lata dbałam o Kasię i pomagałam im finansowo, gdy zaczynali z myjnią samochodową. Ale Janek nigdy tego nie docenił.
Z czasem zaczęły się drobne złośliwości: zimne spojrzenia przy stole, komentarze o moim gotowaniu, narzekania na bałagan (choć to ja sprzątałam najwięcej). Kasia próbowała łagodzić sytuację:
– Mamo, Janek jest zmęczony pracą. Nie przejmuj się.
Ale jak miałam się nie przejmować? Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Najgorzej było w święta. Wszyscy udawali szczęśliwą rodzinę przy stole, ale napięcie wisiało w powietrzu jak gradowa chmura. Kiedyś usłyszałam przez przypadek rozmowę Janka z Kasią:
– Ile jeszcze twoja matka będzie z nami mieszkać? To już dwa lata! Może czas pomyśleć o czymś innym?
– Janek… ona nie ma dokąd pójść.
– To nie mój problem.
Poczułam się wtedy jak ciężar, którego nikt nie chce dźwigać.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu – na spacery po parku, do biblioteki, byle tylko nie być przeszkodą. Ola i Michał coraz rzadziej rozmawiali ze mną o swoich sprawach. Byli nastolatkami – mieli własne życie i własne problemy. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do mieszkania i zobaczyłam Janka siedzącego przy stole z dokumentami.
– Co to za papiery? – zapytałam niepewnie.
– To nic ważnego – odpowiedział chłodno.
Ale widziałam logo kancelarii notarialnej.
Wieczorem usłyszałam podniesione głosy z sypialni Kasi i Janka:
– Nie możesz jej tak po prostu wyrzucić! To moja matka!
– A ja mam dość życia pod jednym dachem z twoją matką! Albo ona, albo ja!
Następnego dnia Kasia przyszła do mnie ze łzami w oczach:
– Mamo… Janek chce, żebyś się wyprowadziła. Ja… ja nie wiem co robić.
Patrzyła na mnie błagalnie, jakby szukała ratunku tam, gdzie sama go potrzebowała.
Nie chciałam być powodem ich kłótni. Spakowałam swoje rzeczy do dwóch walizek i wyszłam z mieszkania bez słowa pożegnania. Nikt mnie nie zatrzymał.
Znalazłam pokój do wynajęcia na obrzeżach miasta. Mały, ciasny, ale przynajmniej mój własny kąt. Przez pierwsze tygodnie płakałam codziennie. Czułam się zdradzona przez własną córkę i upokorzona przez zięcia.
Kasia dzwoniła kilka razy:
– Mamo… przepraszam…
Ale co mogła powiedzieć? Była rozdarta między mną a swoim mężem. Wybrała spokój rodziny – a może po prostu bała się samotności?
Czasem Ola albo Michał napiszą mi krótką wiadomość: „Babciu, tęsknię” albo „Jak się czujesz?” Ale wiem, że w ich domu już nie ma dla mnie miejsca.
Często wracam myślami do tamtych dni. Czy powinnam była walczyć o swoje miejsce? Czy powinnam była postawić Kasi ultimatum? A może lepiej było nigdy się tam nie wprowadzać?
Dziś siedzę przy oknie mojego małego pokoju i patrzę na światła miasta. Czasem widzę starsze kobiety spacerujące z wnukami po parku i zastanawiam się: czy one też czują się tak samotne jak ja?
Czy naprawdę rodzina zawsze powinna być najważniejsza? A może czasem trzeba wybrać siebie?
Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie?