Kobieta, której nie było: Moje życie w cieniu cudzych spojrzeń
– Weronika, gdzie są moje klucze?! – głos Marka rozległ się z kuchni, przerywając ciszę poranka. Znowu. Zawsze coś gubił, zawsze czegoś szukał, a ja byłam od tego, żeby znaleźć. Jakby to była moja rola – być jego cieniem, pamięcią, rękami i nogami. Przez chwilę stałam w progu, patrząc na niego, jak przeszukuje szuflady. Nawet nie podniósł wzroku.
– Na półce przy drzwiach – odpowiedziałam cicho. Nie usłyszał. Powtórzyłam głośniej. W końcu znalazł klucze, rzucił krótkie „dzięki” i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą i zapachem kawy, której nikt nie wypił.
Mam na imię Weronika. Mam 43 lata i od ponad dwudziestu lat jestem żoną Marka. Matką dwóch dorosłych już dzieci – Pauliny i Kuby. Mieszkamy w bloku na warszawskim Ursynowie. Przez większość życia czułam się jak duch we własnym domu. Niewidzialna. Przezroczysta. Nikt nie pytał mnie o zdanie, nikt nie zauważał moich potrzeb. Nawet ja sama przestałam je dostrzegać.
Kiedy dzieci były małe, pochłaniały mnie bez reszty. Paulina miała astmę, Kuba był wiecznie przeziębiony. Marek pracował po dwanaście godzin dziennie – tak mówił. Ja byłam w domu: gotowałam, sprzątałam, prałam, chodziłam na wywiadówki, pilnowałam leków i terminów szczepień. Byłam jak powietrze – niezbędna, ale niezauważalna.
Z czasem dzieci dorosły i wyfrunęły z gniazda. Paulina studiuje w Krakowie, Kuba pracuje w Poznaniu. Zostaliśmy z Markiem sami. Myślałam, że teraz będzie czas dla nas – na rozmowy, spacery, kino. Ale Marek wracał coraz później, coraz częściej zamykał się w swoim świecie. Ja… ja nie miałam już nawet z kim porozmawiać.
Pewnego dnia wracałam ze sklepu i zobaczyłam nową sąsiadkę na klatce schodowej. Stała z kartonami pod drzwiami mieszkania obok naszego.
– Pomóc pani? – zapytałam nieśmiało.
Spojrzała na mnie uważnie. Miała krótko ścięte włosy i szeroki uśmiech.
– Bardzo chętnie! Jestem Magda – wyciągnęła rękę.
Pomogłam jej wnieść pudła do mieszkania. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o windzie, która ciągle się psuje; o sklepiku na rogu; o tym, jak trudno znaleźć dobrego hydraulika. Magda była inna niż wszystkie kobiety, które znałam – otwarta, bezpośrednia, trochę szalona.
Zaczęłyśmy spotykać się coraz częściej – na kawie, na spacerach po parku, czasem wieczorem przy winie. Magda opowiadała mi o swoim życiu: rozwódce po czterdziestce, która postanowiła zacząć wszystko od nowa w Warszawie. Miała dorosłą córkę i mnóstwo planów.
– Weronika, a ty? Co lubisz robić? – zapytała pewnego wieczoru.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Co lubię? Kiedy ostatni raz robiłam coś dla siebie? Czy w ogóle jeszcze potrafię?
– Nie wiem… chyba lubię czytać – wymamrotałam.
– To co ostatnio czytałaś?
Zawahałam się. Ostatnią książkę przeczytałam chyba dwa lata temu…
Magda spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Weronika… ty naprawdę żyjesz tylko dla innych?
Te słowa bolały bardziej niż chciałam przyznać.
Od tamtej pory zaczęłam patrzeć na swoje życie inaczej. Zaczęłam zauważać rzeczy, które wcześniej mi umykały: że Marek nigdy nie pyta mnie o zdanie; że dzieci dzwonią tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują; że nawet ja sama nie wiem już, kim jestem.
Pewnego wieczoru Marek wrócił do domu późno i od progu rzucił:
– Co na kolację?
– Nie zrobiłam kolacji – odpowiedziałam spokojnie.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Jak to?
– Byłam u Magdy. Rozmawiałyśmy do późna.
Nie powiedział nic więcej. Wziął sobie jogurt z lodówki i poszedł do salonu.
Następnego dnia zadzwoniła Paulina:
– Mamo, możesz mi przesłać przepis na twoją zupę dyniową?
– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.
Ale potem dodałam:
– Paulina… a może przyjedziesz do domu? Zrobimy ją razem?
Zaskoczyło ją to pytanie.
– No… mogę spróbować znaleźć czas – powiedziała niepewnie.
Zaczęłam powoli odzyskiwać siebie. Zapisałam się na kurs fotografii w domu kultury. Kupiłam sobie aparat za własne oszczędności – pierwszy raz od lat wydałam pieniądze tylko na siebie.
Marek patrzył na mnie coraz bardziej nieufnie.
– Po co ci to? – zapytał któregoś wieczoru.
– Bo chcę spróbować czegoś nowego – odpowiedziałam spokojnie.
Widziałam w jego oczach strach i niezrozumienie. Jakby bał się, że wymykam mu się spod kontroli.
Coraz częściej dochodziło między nami do spięć:
– Zmieniłaś się – powiedział pewnego dnia z wyrzutem.
– Może po prostu zaczęłam być sobą? – odpowiedziałam cicho.
Nie rozumiał tego. Dla niego byłam zawsze tłem – kimś oczywistym, przewidywalnym. Teraz zaczynałam być kimś innym.
Któregoś dnia Magda zaproponowała wspólny wyjazd nad morze – tylko we dwie.
– Marek się nie zgodzi – powiedziałam odruchowo.
– A ty? Ty się zgadzasz? – zapytała Magda patrząc mi prosto w oczy.
To pytanie wracało do mnie przez całą noc. Czy ja się zgadzam na własne życie? Czy chcę być niewidzialna już zawsze?
Rano spakowałam torbę i zostawiłam Markowi kartkę: „Pojechałam nad morze z Magdą. Wrócę za tydzień.”
Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.
Siedząc wieczorem na plaży patrzyłam na fale i myślałam o tym wszystkim, co straciłam przez lata życia w cieniu innych ludzi. Ale też o tym wszystkim, co mogę jeszcze odzyskać.
Czy naprawdę musimy być niewidzialne dla tych, których kochamy? Czy mamy prawo upominać się o siebie – nawet jeśli komuś to przeszkadza?
Może właśnie teraz zaczynam żyć naprawdę.