Dziesiąte dziecko: Pod jednym dachem, pod tymi samymi marzeniami. Moja walka o akceptację i własne szczęście
— Mirela, ile jeszcze dzieci zamierzasz urodzić? — głos mojej teściowej, pani Haliny, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc talerze po śniadaniu, a jej spojrzenie paliło mnie w plecy. Dziewięć par małych stóp tupało po panelach, a ja czułam, jak narasta we mnie fala bezsilności.
— Mamo, to nie jest twoja sprawa — odpowiedział Andrzej, mój mąż, próbując załagodzić sytuację. Ale wiedziałam, że to nie wystarczy. W naszym bloku na Nowej Hucie wszyscy już wiedzieli: Mirela jest znowu w ciąży. Dziesiąte dziecko. Dziewięć córek — i wszyscy pytają tylko o jedno: czy teraz wreszcie będzie syn?
Oparłam się o blat i spojrzałam przez okno na szare podwórko. Zastanawiałam się, czy jestem jeszcze sobą, czy już tylko matką — matką od dziewczynek. Każdego dnia słyszałam te same pytania: „Nie boisz się? Jak sobie poradzisz?” Nawet moja własna mama, pani Barbara, nie kryła rozczarowania:
— Mirelko, przecież masz już tyle dzieci… Może czas pomyśleć o sobie?
Ale jak mam myśleć o sobie, kiedy każda z moich córek potrzebuje mnie na sto różnych sposobów? Zosia płacze po nocach, bo boi się ciemności. Ola nie radzi sobie w szkole z matematyką. Najmłodsza, Basia, nie chce jeść warzyw i codziennie urządza sceny przy stole. Każda z nich to osobny świat, a ja próbuję być dla nich wszystkim — opoką, przyjaciółką, nauczycielką.
Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta. W sklepie pani ekspedientka patrzy na mnie z politowaniem:
— Ojej, to znowu pani? Ile tych dzieci pani ma?
Uśmiecham się sztucznie i odpowiadam:
— Dziewięć… i jedno w drodze.
Zawsze wtedy słyszę: „To pewnie teraz chłopiec?”
Nie wiem, czy bardziej boli mnie to pytanie, czy fakt, że sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Czy naprawdę moje dzieci mają wartość tylko wtedy, gdy któreś z nich będzie chłopcem? Czy jestem gorsza matką, bo urodziłam dziewczynki?
Andrzej stara się być wsparciem. Pracuje jako kierowca autobusu miejskiego i często wraca zmęczony do granic możliwości. Ale wieczorami siada ze mną przy stole i mówi:
— Mirela, nie przejmuj się ludźmi. Ważne, że mamy siebie i nasze dziewczyny.
Ale ja widzę jego spojrzenie, kiedy rozmawia z kolegami z pracy. Słyszę ich żarty:
— Andrzej, kiedy wreszcie doczekasz się syna?
On się śmieje, ale potem długo patrzy w okno i milczy.
Najtrudniejsze są rozmowy z najstarszą córką, Martą. Ma czternaście lat i coraz częściej zamyka się w swoim pokoju.
— Mamo, dlaczego musimy być tacy inni? — pyta pewnego wieczoru. — Wszyscy się ze mnie śmieją w szkole. Mówią, że jesteśmy jak sekta.
Próbuję ją przytulić, ale odsuwa się ode mnie.
— Chciałabym mieć normalną rodzinę — szepcze.
Te słowa bolą bardziej niż wszystkie docinki sąsiadów razem wzięte. Przez całą noc nie mogę zasnąć. Zastanawiam się: czy robię krzywdę swoim dzieciom? Czy powinnam była zatrzymać się wcześniej?
W dniu wizyty u lekarza czuję się jak przed egzekucją. Andrzej trzyma mnie za rękę w poczekalni.
— Niezależnie od tego, co powie lekarz… kocham cię — mówi cicho.
Lekarka uśmiecha się do mnie ciepło:
— Chcecie znać płeć dziecka?
Patrzę na Andrzeja. Kiwa głową.
— To będzie… dziewczynka — mówi lekarka.
Cisza. Przez chwilę świat staje w miejscu. Andrzej ściska moją dłoń mocniej.
Wychodzimy z gabinetu. Na korytarzu spotykamy sąsiadkę.
— I co? Syn? — pyta z nadzieją.
— Dziewczynka — odpowiadam spokojnie.
Sąsiadka wzdycha teatralnie:
— No cóż… może następnym razem.
Wracamy do domu w milczeniu. Po drodze mijamy plac zabaw. Moje córki bawią się razem — śmieją się, gonią za piłką, najmłodsza tuli lalkę do piersi.
Patrzę na nie i nagle czuję dumę. Mam dziewięć córek i każda z nich jest wyjątkowa. Każda jest moim światem.
Wieczorem siadam z Martą na łóżku.
— Wiesz co? — mówię cicho. — Może nie jesteśmy tacy jak inni… Ale jesteśmy rodziną. I to jest najważniejsze.
Marta patrzy na mnie długo, a potem przytula się do mnie pierwszy raz od wielu miesięcy.
W nocy leżę obok Andrzeja i myślę: czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych? Czy szczęście rodziny mierzy się liczbą synów?
Może czas przestać przepraszać za to, kim jesteśmy?
Czy wy też czuliście kiedyś presję otoczenia tylko dlatego, że wasza rodzina wygląda inaczej niż większość? Czy warto walczyć o swoje szczęście mimo wszystko?