Kiedy rodzina puka do drzwi: niedziela, która zmieniła wszystko

– Znowu uciekasz? – głos mamy zadźwięczał w słuchawce ostrzej niż zwykle. – W niedzielę przyjeżdża ciocia Jadzia z wujkiem Zbyszkiem. Chcę, żebyś była.

Zacisnęłam powieki, czując znajomy ucisk w żołądku. Niedzielne obiady u rodziców zawsze były dla mnie jak pole minowe. Każde słowo mogło wywołać wybuch, każde spojrzenie przypominało, że jestem inna. Ale tym razem nie chciałam uciekać. Może to przez to, że miałam już trzydzieści dwa lata i dość życia na pół gwizdka, a może dlatego, że po ostatniej kłótni z ojcem coś we mnie pękło.

Przez całą sobotę chodziłam po mieszkaniu jak tykająca bomba. Próbowałam czytać, sprzątać, nawet upiekłam ciasto, które potem wyrzuciłam do kosza. W końcu usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać list do siebie sprzed lat: „Nie musisz być taka jak oni. Masz prawo czuć inaczej. Masz prawo być sobą”.

W niedzielę rano ubrałam się w sweter, który mama zawsze krytykowała – „Wyglądasz w tym jak bezdomna” – i pojechałam tramwajem na drugi koniec miasta. Przed klatką stał już samochód wujka Zbyszka, a przez okno widziałam ciocię Jadzię rozmawiającą z moją siostrą, Magdą. Magda zawsze była tą idealną: mąż, dwójka dzieci, dom pod Warszawą. Ja – wieczna studentka, zmieniająca pracę co rok, bez partnera, bez planu na życie.

Weszłam do mieszkania i od razu poczułam zapach rosołu i pieczonego schabu. Mama krzątała się po kuchni, tata oglądał wiadomości, a Magda rozmawiała przez telefon z mężem. – O, przyszłaś – rzuciła mama bez uśmiechu. – Pomóż mi nakryć do stołu.

Zaczęłyśmy układać talerze w milczeniu. – Długo cię nie było – powiedziała nagle mama, nie patrząc mi w oczy. – Może w końcu znajdziesz sobie jakąś porządną pracę? Albo chłopaka? Magda już dawno wszystko poukładała.

Zacisnęłam zęby. – Mamo, nie każdy musi mieć to samo życie.

– Ale każdy powinien mieć jakieś życie! – wtrącił się tata zza drzwi salonu.

Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi odwagi. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi – ciocia Jadzia i wujek Zbyszek weszli z hałasem i torbami pełnymi ciast. Przez chwilę wszyscy byli zajęci powitaniami, a ja stałam z boku jak widz na własnym przedstawieniu.

Przy stole rozmowa szybko zeszła na temat pracy i dzieci. Magda opowiadała o sukcesach syna w szkole muzycznej, ciocia Jadzia chwaliła się nowym samochodem wnuczki. Kiedy przyszła kolej na mnie, zapadła cisza.

– A ty, Aniu? Co u ciebie? – spytała ciocia Jadzia z wymuszonym uśmiechem.

– Pracuję w wydawnictwie – odpowiedziałam cicho.

– Ale na jakim stanowisku? – dopytywał wujek Zbyszek.

– Redaktorka… – zaczęłam.

– To znaczy dalej na umowie śmieciowej? – przerwał tata.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Mama spojrzała na mnie z dezaprobatą, Magda wzruszyła ramionami.

– Przynajmniej robisz coś, co lubisz – powiedziała nagle babcia Hela, która dotąd milczała przy końcu stołu.

Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Babcia rzadko zabierała głos przy rodzinnych obiadach.

– Kiedy byłam młoda, też chciałam być kimś innym niż wszyscy ode mnie oczekiwali – dodała cicho. – Ale zabrakło mi odwagi.

Zapanowała niezręczna cisza. Mama szybko zmieniła temat na politykę, a ja poczułam łzy pod powiekami. Chciałam wyjść, trzasnąć drzwiami i nigdy tu nie wracać. Ale spojrzałam na babcię i zobaczyłam w jej oczach coś znajomego – smutek i tęsknotę za życiem, którego nie miała.

Po obiedzie pomogłam babci zebrać talerze do kuchni.

– Nie przejmuj się nimi – szepnęła babcia. – Oni nigdy nie zrozumieją twojej drogi. Ale to twoje życie, Aniu.

Poczułam ulgę i wdzięczność. Po raz pierwszy ktoś z rodziny powiedział mi coś takiego.

Wieczorem, kiedy wszyscy rozjechali się do domów, mama podeszła do mnie w przedpokoju.

– Wiesz… może czasem za bardzo cię porównuję do Magdy – powiedziała cicho. – Ale martwię się o ciebie.

– Wiem, mamo. Ale ja naprawdę próbuję znaleźć swoje miejsce.

Mama przytuliła mnie niezgrabnie. To był pierwszy taki gest od lat.

Wyszłam na klatkę schodową i poczułam się lżejsza niż zwykle. Może nigdy nie będę taka jak oni chcą. Może nigdy nie będę miała domu pod Warszawą ani dzieci na konkursach muzycznych. Ale mam siebie i swoją drogę.

Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych, żeby zasłużyć na miłość? A może wystarczy być sobą i znaleźć tych, którzy zaakceptują nas takimi, jacy jesteśmy?