„Dlaczego zawsze to ja muszę ustępować?” – Moje życie jako synowa w domu teściowej
– Znowu nie posprzątałaś po obiedzie, Aniu? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z rękami założonymi na piersi i spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu.
Wzięłam głęboki oddech, czując jak w gardle rośnie mi gula. „Nie płacz, nie teraz”, powtarzałam sobie w myślach. – Zaraz to zrobię, pani Zofio – odpowiedziałam cicho, choć w środku kipiałam ze złości.
Od pięciu lat mieszkam z mężem i jego matką w jej trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Kiedyś wydawało mi się, że to tylko na chwilę, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Teraz wiem, że czas potrafi rozciągać się jak guma do żucia – im dłużej trwa, tym bardziej traci smak i sens.
Mój mąż, Tomek, zawsze powtarzał: – Mama jest już starsza, musimy jej pomóc. Ale czy pomoc oznacza bycie niewidzialną służącą?
Pamiętam pierwszy dzień po ślubie. Zofia przywitała mnie chłodnym uśmiechem i słowami: – Witaj w rodzinie. Mam nadzieję, że będziesz wiedziała, jak się tu zachować. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, co miała na myśli. Teraz wiem aż za dobrze.
Każdy dzień wygląda podobnie. Rano budzę się pierwsza, robię śniadanie dla wszystkich. Zofia zawsze znajduje powód do krytyki: za mało soli w jajecznicy, kawa za słaba, chleb źle pokrojony. Tomek siedzi przy stole z gazetą i nawet nie podnosi wzroku. Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta.
– Aniu, mogłabyś dziś wyprać firanki? – pyta Zofia tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Dziś mam sporo pracy zdalnej… – próbuję się tłumaczyć.
– Praca nie ucieknie. Firanki są ważniejsze – ucina rozmowę.
Czuję się jak w potrzasku. Pracuję jako księgowa na pół etatu, resztę czasu poświęcam domowi i naszej córce, Julce. Ale dla Zofii to nigdy nie jest dość. Zawsze znajdzie coś do poprawienia: kurz na półce, źle ułożone ręczniki, niedomyte naczynia.
Najgorsze są wieczory. Kiedy Julka już śpi, a Tomek wraca z pracy i siada z matką przed telewizorem. Słyszę ich śmiechy zza ściany i czuję się jak intruz we własnym domu. Czasem próbuję do nich dołączyć, ale Zofia patrzy na mnie tak, jakbym zakłócała ich rytuał.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Tomek, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, kiedy byliśmy sami w sypialni.
– O czym?
– O twojej mamie… Czuję się tu obco. Ona mnie nie akceptuje.
Tomek westchnął ciężko.
– Przesadzasz. Mama po prostu jest wymagająca. Taka już jest.
– Ale ja nie daję już rady! – głos mi się załamał.
– Aniu, proszę cię… Nie rób scen.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. Zaczęłam unikać rozmów, zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Julka patrzyła na mnie wielkimi oczami i pytała:
– Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Któregoś popołudnia zadzwoniła moja mama z Lublina.
– Aniu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
Zalałam się łzami.
– Mamo… Ja już nie mogę tu mieszkać. Czuję się jak powietrze.
– Przyjedź do nas na kilka dni – zaproponowała bez wahania.
Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Tomkowi:
– Jadę z Julką do moich rodziców na weekend.
Zofia od razu skomentowała:
– No tak, zostawiasz dom na mojej głowie.
Tomek tylko wzruszył ramionami.
W Lublinie poczułam się wolna po raz pierwszy od lat. Mama zrobiła mi herbatę z malinami i pozwoliła wypłakać się do woli.
– Aniu, musisz walczyć o siebie – powiedziała stanowczo. – Nikt za ciebie tego nie zrobi.
Po powrocie do Warszawy postanowiłam postawić granice. Kiedy Zofia znów zaczęła wydawać polecenia, odpowiedziałam spokojnie:
– Pani Zofio, dziś nie dam rady tego zrobić. Mam swoje obowiązki.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty sobie wyobrażasz? W moim domu będziesz robić to, co ci każę!
Tomek przyszedł zobaczyć zamieszanie.
– Co tu się dzieje?
– Twoja żona odmawia pomocy! – krzyczała Zofia.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.
– Aniu… może rzeczywiście mogłabyś trochę odpuścić?
Poczułam zimny dreszcz na plecach.
Wieczorem spakowałam walizkę Julki i swoją torbę. Usiedliśmy z Tomkiem przy stole.
– Nie mogę tak dalej żyć – powiedziałam drżącym głosem. – Albo coś się zmieni, albo wyjeżdżam na stałe do Lublina.
Tomek milczał długo. W końcu powiedział:
– Daj mi czas do jutra.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Słyszałam kroki Zofii na korytarzu i czułam jej wzrok przez drzwi sypialni. Nad ranem Tomek przyszedł do mnie blady jak ściana.
– Porozmawiałem z mamą. Powiedziałem jej, że musimy zacząć szukać własnego mieszkania. Nie była zachwycona… ale zgodziła się.
Łzy napłynęły mi do oczu – tym razem ze wzruszenia i ulgi.
Minęły trzy miesiące odkąd wyprowadziliśmy się z Bródna do małego mieszkania na Targówku. Nie jest idealnie – czasem brakuje nam pieniędzy, czasem kłócimy się o drobiazgi. Ale czuję się wolna i mogę oddychać pełną piersią. Zofia dzwoni codziennie i narzeka na samotność, ale już nie pozwalam jej wejść z butami w nasze życie.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze kobiet żyje tak jak ja? Ile z nas boi się postawić granice? Czy naprawdę musimy zawsze ustępować – czy może jednak mamy prawo być szczęśliwe?