„Mama Odmówiła Spotkania z Tatą, Więc Święta Spędzaliśmy Osobno. Pewnego Dnia Nie Wytrzymałam”
Lata 90. były dekadą zmian i niepewności dla wielu polskich rodzin. Krajobraz ekonomiczny się zmieniał, a normy społeczne były kwestionowane. Dla mojej rodziny lata 90. były naznaczone jednym wydarzeniem: gorzkim rozwodem moich rodziców.
Moja mama i tata rozstali się, gdy miałam zaledwie pięć lat. Powody były skomplikowane, ale rezultat prosty: nie mogli znieść przebywania w jednym pomieszczeniu. Ta wrogość przenikała każdy aspekt naszego życia, zwłaszcza święta.
Każdego roku święta były logistycznym koszmarem. Jednego roku Dzień Dziękczynienia z mamą, następnego Boże Narodzenie z tatą. Wielkanoc z mamą, Święto Niepodległości z tatą. To był niekończący się cykl pakowania walizek, długich podróży samochodem i niezręcznych rodzinnych spotkań, gdzie byłam jedyną stałą.
Mama odmawiała spotkania z tatą, a tata odmawiał spotkania z mamą. Komunikowali się przez lakoniczne e-maile i krótkie rozmowy telefoniczne, zawsze dotyczące logistyki i nigdy niczego osobistego. Byłam pośrednikiem, posłańcem, który musiał przekazywać informacje tam i z powrotem. To było wyczerpujące.
Najgorsze było to, że nigdzie nie czułam się jak w domu. W domu mamy tęskniłam za tatą. W domu taty tęskniłam za mamą. Miałam dwa pokoje, dwa zestawy ubrań, dwa życia, które nigdy się nie przecinały. Czułam się jak gość we własnym życiu.
Pewnego Bożego Narodzenia, gdy miałam 14 lat, osiągnęłam punkt krytyczny. To miał być rok taty, ale mama nalegała, by zabrać mnie na wielkie rodzinne spotkanie świąteczne. Tata był wściekły i mieli kłótnię przez telefon, która doprowadziła mnie do łez.
Spędziłam Wigilię w swoim pokoju u mamy, patrząc w sufit i życząc sobie, żeby wszystko było inaczej. Chciałam być z obojgiem rodziców, mieć normalne rodzinne święta jak moi przyjaciele. Ale to nigdy nie miało się zdarzyć.
Następnego ranka obudziłam się wcześnie i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Spakowałam małą torbę i zostawiłam mamie notatkę, że idę do taty. Przeszłam trzy kilometry do jego domu w zimnym grudniowym powietrzu, widząc swój oddech w mroźnym poranku.
Kiedy dotarłam do domu taty, był zaskoczony, ale szczęśliwy, że mnie widzi. Spędziliśmy dzień razem, tylko we dwoje. Było miło, ale to nie wystarczało. Brak mamy był ogromną dziurą, której nie dało się wypełnić.
Tej nocy, leżąc w łóżku u taty, zdałam sobie sprawę z czegoś ważnego: to było teraz moje życie. Nie będzie magicznego pojednania, szczęśliwych rodzinnych świąt. Nienawiść moich rodziców do siebie była zbyt głęboka, zbyt zakorzeniona.
Następnego dnia wróciłam do domu mamy i nigdy nie rozmawialiśmy o mojej spontanicznej wizycie u taty. Święta toczyły się dalej jak zawsze, a ja kursowałam tam i z powrotem między dwoma światami, które nigdy nie czuły się jak dom.
Gdy dorastałam, nauczyłam się akceptować sytuację taką, jaka była. Moi rodzice nigdy się nie dogadają, a ja zawsze będę tkwić pośrodku. To nie było sprawiedliwe, ale to była rzeczywistość.
Lata 90. odcisnęły na mnie swoje piętno na wiele sposobów, ale najbardziej trwałym wpływem było uświadomienie sobie, że niektórych rzeczy nie da się naprawić. Niektóre rany są zbyt głębokie, by się zagoić, a niektóre rodziny są zbyt rozbite, by je naprawić.