„Nie Spodziewałam Się, że Wizyty Rodziny Będą Tak Wykańczające. Nie Chcę, Żeby Przyjeżdżali, Zwłaszcza Mój Siostrzeniec”
Życie na wsi ma swoje wyzwania i nagrody. Cisza i spokój, świeże powietrze oraz poczucie samowystarczalności to rzeczy, które bardzo cenię. Jednak gdy moi krewni z miasta postanawiają mnie odwiedzić, moje idylliczne życie zamienia się w wir stresu i zmęczenia. Nigdy nie myślałam, że dojdę do punktu, w którym będę obawiać się ich wizyt, ale oto jestem, przytłoczona i sfrustrowana, zwłaszcza moim siostrzeńcem.
Moja siostra i jej rodzina mieszkają w Warszawie. Uwielbiają uciekać od zgiełku miejskiego życia, odwiedzając moje gospodarstwo na wsi w okolicach Podlasia. Rozumiem ich potrzebę odpoczynku, ale ich wizyty stały się dla mnie źródłem niepokoju. Gdy tylko ogłaszają swoje plany przyjazdu, moja głowa zaczyna się kręcić od wszystkich przygotowań, które muszę poczynić.
Najpierw jest podwórko. Muszę skosić trawnik, przyciąć żywopłoty i upewnić się, że wszystko wygląda nienagannie. Moja siostra jest bardzo wymagająca jeśli chodzi o wygląd, i wiem, że skomentuje, jeśli coś nie będzie zgodne z jej standardami. Potem są zwierzęta. Mam kury, kozy i parę koni, które trzeba nakarmić i zadbać o nie. To codzienna rutyna, do której jestem przyzwyczajona, ale staje się przytłaczająca, gdy muszę jednocześnie zabawiać gości.
Przynoszenie wody ze studni to kolejna czynność, która staje się bardziej uciążliwa z gośćmi wokół. Mój siostrzeniec, Kuba, szczególnie lubi bawić się wokół studni, co mnie niepokoi. Jest dzieckiem z miasta i nie rozumie niebezpieczeństw związanych z życiem na wsi. Mówiłam mu niezliczoną ilość razy, żeby trzymał się z dala od niej, ale nigdy nie słucha.
Rozpalanie pieca to kolejny obowiązek, który staje się bardziej skomplikowany z gośćmi. Moja siostra nalega na domowe posiłki, co oznacza, że spędzam godziny w kuchni przygotowując jedzenie. To nie tylko gotowanie; to także przynoszenie zapasów z piwnicy. Przetwory, owoce i warzywa – wszystko trzeba przynieść i zorganizować.
Kiedy moja rodzina przyjeżdża, oczekują ciepłego powitania i komfortowego pobytu. Ale nie widzą tego, jaką cenę to dla mnie ma. Mąż mojej siostry też nie pomaga; większość czasu spędza na telefonie lub laptopie, pracując zdalnie. Kuba jest trudny do opanowania – ciągle biega, hałasuje i wchodzi tam, gdzie nie powinien. Moja siostra stara się pomóc, ale kończy się na krytykowaniu zamiast wsparcia.
Jedna wizyta szczególnie utkwiła mi w pamięci jako punkt zwrotny. Był gorący letni dzień i spędziłam godziny przygotowując się na ich przyjazd. Podwórko było nieskazitelne, zwierzęta nakarmione, a dom lśnił czystością. Jak tylko przyjechali, Kuba pobiegł w stronę studni mimo moich ostrzeżeń. W pośpiechu, by go zatrzymać, potknęłam się i skręciłam kostkę.
Ból był straszny, ale bardziej bolał brak empatii ze strony mojej rodziny. Moja siostra skarciła Kubę, ale nie zaoferowała żadnej pomocy. Jej mąż ledwo oderwał wzrok od laptopa. Kuśtykałam z powrotem do domu i resztę ich wizyty spędziłam w dyskomforcie fizycznym i emocjonalnym.
Tej nocy, leżąc w łóżku z pulsującą kostką, zdałam sobie sprawę, że nie mogę tego dłużej znosić. Stres i zmęczenie były dla mnie zbyt dużym obciążeniem. Kocham swoją rodzinę, ale ich wizyty stały się ciężarem, którego nie mogę już dłużej znosić.
Jeszcze im tego nie powiedziałam, ale zdecydowałam, że ich następna wizyta będzie ostatnią. Muszę priorytetowo traktować swoje samopoczucie i spokój ducha. Życie na wsi powinno być dla mnie źródłem radości i spokoju, a nie przyczyną stresu i urazy.