Zbyt wcześnie dorosła: Historia młodej matki z Radomia
– Co ty sobie wyobrażasz, Anka?! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Masz siedemnaście lat! SIEDEMNAŚCIE! I jesteś w ciąży?!
Patrzyłam na jej zaciśnięte usta i drżące dłonie. Tata stał w progu, blady jak ściana, z oczami wbitymi w podłogę. W tej chwili czułam się jak mała dziewczynka, która rozbiła ulubioną filiżankę babci – tylko że tym razem nie dało się niczego skleić.
W głowie miałam mętlik. Jeszcze wczoraj śmiałam się z Olą na ławce przed blokiem, planując wakacje nad Bałtykiem. Dziś moje życie rozpadło się na kawałki. Michał, ojciec dziecka, nie odebrał telefonu od dwóch dni. Wysłał tylko krótkiego SMS-a: „Muszę to przemyśleć”.
– Przemyśleć?! – powtórzyłam w myślach z goryczą. – Ja nie mam czasu na przemyślenia. To się dzieje TERAZ.
Mama zaczęła płakać. Tata wyszedł bez słowa. Zostałam sama w kuchni, z testem ciążowym w kieszeni bluzy i sercem bijącym jak oszalałe.
Nie spałam tej nocy. Siedziałam na parapecie, patrząc na światła Radomia i próbując sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało moje życie za rok. Czy będę jeszcze chodzić do szkoły? Czy Michał wróci? Czy rodzice mnie wyrzucą?
Następnego dnia w szkole czułam na sobie spojrzenia koleżanek. Ola wiedziała – powiedziałam jej wszystko przez łzy. Przytuliła mnie mocno.
– Dasz radę, Anka. Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale czy naprawdę byłam?
Wieczorem Michał przyszedł do mnie do domu. Siedzieliśmy na ławce pod blokiem, a on bawił się kluczami od roweru.
– Anka… Ja nie wiem, czy jestem gotowy na bycie ojcem – powiedział cicho.
– A ja myślisz, że jestem gotowa na bycie matką? – odpowiedziałam ostro.
Milczał długo. W końcu powiedział:
– Moja mama mówi, że powinniśmy… no wiesz… usunąć.
Zrobiło mi się niedobrze. Wstałam gwałtownie.
– To MOJE dziecko – rzuciłam przez zaciśnięte zęby i pobiegłam do klatki schodowej.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Rodzice przestali ze mną rozmawiać o czymkolwiek poza szkołą i lekarzami. Michał coraz rzadziej się odzywał. Ola była jedyną osobą, która mnie wspierała.
W trzecim miesiącu ciąży mama zabrała mnie do babci na wieś pod Iłżą. Tam, wśród zapachu świeżego chleba i dźwięku kury gdaczącej pod oknem, poczułam pierwszy raz od dawna spokój.
Babcia pogładziła mnie po włosach.
– Dziecko to nie koniec świata – powiedziała cicho. – Ja twoją mamę urodziłam mając osiemnaście lat. Było ciężko, ale dałyśmy radę.
Zaczęłam wierzyć, że może i ja dam radę.
Po powrocie do Radomia musiałam zmierzyć się z rzeczywistością. W szkole plotki rozchodziły się szybciej niż wirus grypy. Nauczycielka biologii patrzyła na mnie z mieszaniną współczucia i dezaprobaty.
– Aniu, musisz wiedzieć, że życie cię teraz nie oszczędzi – powiedziała kiedyś po lekcji.
W domu atmosfera była napięta jak struna. Mama coraz częściej płakała po nocach. Tata zamknął się w sobie zupełnie. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę:
– To twoja wina! Zawsze byłaś dla niej za miękka! – krzyczał tata.
– A ty co? Nawet nie potrafisz z nią porozmawiać! – odpowiadała mama przez łzy.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Chciałam krzyczeć: „To MOJE życie! Nie wasze!”
Michał w końcu przestał się odzywać zupełnie. Jego matka zadzwoniła do mojej mamy:
– Proszę nie liczyć na mojego syna. On jest jeszcze dzieckiem!
Czułam się zdradzona przez wszystkich dorosłych wokół siebie.
W piątym miesiącu ciąży zaczęły się komplikacje. Trafiłam do szpitala z krwawieniem. Leżałam na sali z innymi kobietami – większość z nich była dwa razy starsza ode mnie. Patrzyły na mnie z litością.
Jednej nocy pielęgniarka usiadła przy moim łóżku.
– Boisz się? – zapytała cicho.
– Bardzo – odpowiedziałam szczerze.
– Ale walczysz. To najważniejsze.
Po tygodniu wróciłam do domu słabsza fizycznie, ale silniejsza psychicznie. Wiedziałam już, że muszę być twarda dla siebie i dla dziecka.
W ósmy miesiąc ciąży mama zaczęła powoli akceptować sytuację. Zaczęłyśmy razem kompletować wyprawkę – używane ubranka od sąsiadki, łóżeczko po kuzynie. Tata nadal milczał, ale czasem widziałam, jak patrzy na mój brzuch z dziwnym wyrazem twarzy – może żalu, może troski?
Poród był szybki i bolesny. Gdy położna położyła mi na piersi maleńką Zosię, poczułam coś, czego nie umiem opisać słowami – mieszaninę strachu, miłości i odpowiedzialności tak wielkiej, że aż przygniatającej.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Zosia płakała całe noce, a ja chodziłam jak zombie. Mama pomagała mi przy kąpieli i karmieniu, ale często widziałam łzy w jej oczach.
Pewnego dnia tata przyszedł do mojego pokoju wieczorem. Usiadł na brzegu łóżka i długo milczał.
– Przepraszam cię, Aniu – powiedział w końcu cicho. – Nie umiałem sobie z tym poradzić… Ale jesteś moją córką i zawsze będziesz miała we mnie oparcie.
Rozpłakałam się wtedy pierwszy raz od miesięcy – nie ze strachu czy bólu, ale z ulgi.
Michał nigdy więcej się nie pojawił. Podobno wyjechał do pracy do Niemiec. Jego matka przysłała raz paczkę z ubrankami dla Zosi i list: „Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczysz”.
Zdałam maturę eksternistycznie rok później niż rówieśnicy. Pracowałam wieczorami w sklepie spożywczym pod blokiem, żeby dorobić do rodzinnego budżetu. Mama wróciła do pracy w szkole, tata zaczął znów żartować przy obiedzie.
Zosia rosła zdrowo i była moim promykiem nadziei w najciemniejsze dni.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i widzę nie siedemnastolatkę sprzed lat, ale kobietę zahartowaną przez życie szybciej niż powinna być.
Czy żałuję? Czasem tak – gdy widzę rówieśników bawiących się na juwenaliach albo planujących podróże po świecie. Ale potem Zosia przytula się do mnie i mówi: „Kocham cię, mamo”, a ja wiem, że to wszystko miało sens.
Czy można być gotowym na dorosłość zanim się ją wybierze? Czy rodzina to coś więcej niż więzy krwi? Może Wy mi odpowiecie…