Nie byłam gotowa na taki powrót do domu – czy to ja zawiodłam, czy on?
– Gdzie jest łóżeczko? – zapytałam, ledwo przekraczając próg mieszkania z córeczką w ramionach. Głos mi drżał, a w środku czułam narastającą panikę. W powietrzu unosił się zapach nieposprzątanych naczyń, a na podłodze leżały porozrzucane ubrania.
Marek, mój partner, spojrzał na mnie z kanapy, jakby nie rozumiał pytania. – Przecież mówiłaś, że wracasz dopiero jutro…
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem albo krzykiem, ale spojrzałam na śpiącą Zosię i wiedziałam, że muszę być silna. Przecież to miał być nasz wspólny początek – nasza rodzina. Zamiast tego poczułam się jak intruz we własnym domu.
– Marek, przecież dzwoniłam rano! Mówiłam, że wypisują nas dziś…
Wzruszył ramionami. – Nie słyszałem. Byłem zajęty.
Zacisnęłam zęby. Przez dziewięć miesięcy wyobrażałam sobie ten moment: wracam do czystego mieszkania, Marek czeka z kwiatami, a łóżeczko stoi gotowe przy naszym łóżku. Tymczasem nie było nawet miejsca, żeby położyć Zosię.
Weszłam do sypialni – sterta prania na łóżku, brudne kubki na parapecie. W kuchni – puste opakowania po pizzy i ślady po rozlanym mleku. Zosia zaczęła płakać. Usiadłam na podłodze i przytuliłam ją mocniej.
– Możesz mi pomóc? – zapytałam cicho.
Marek westchnął ciężko i podszedł niechętnie. – No dobra, co mam zrobić?
Chciałam krzyczeć: „Zająć się nami! Być ojcem!”, ale tylko skinęłam głową w stronę łóżeczka w kartonie, które przywieźliśmy od mojej mamy.
– Rozłóż to, proszę.
Patrzył na instrukcję jakby była po chińsku. Po chwili rzucił ją na stół i wyszedł do kuchni. Słyszałam jak otwiera piwo.
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę zostałam z tym wszystkim sama? Przecież Marek obiecywał, że będzie mnie wspierał. Że razem damy radę. Ale teraz widziałam tylko jego obojętność i własną bezradność.
W nocy Zosia płakała niemal bez przerwy. Marek przewrócił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na głowę. Siedziałam na brzegu łóżka, kołysząc ją w ramionach i patrząc na ciemny sufit. Czułam się jak dziecko we mgle – nie wiedziałam, co robić, gdzie szukać pomocy.
Rano zadzwoniła mama.
– Jak się czujesz? – zapytała cicho.
Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się w słuchawkę.
– Mamo… On nic nie zrobił… Ja nie daję rady…
Mama milczała przez chwilę.
– Kochanie, przyjadę po południu. Nie jesteś sama.
Kiedy przyszła, objęła mnie mocno i zaczęła sprzątać mieszkanie bez słowa wyrzutu. Marek zamknął się w łazience z telefonem.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Mama spojrzała na Marka surowo:
– Marek, musisz się ogarnąć. To twoje dziecko też.
On tylko wzruszył ramionami.
– Pracuję całe dnie! Nie mam siły jeszcze tu sprzątać!
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też jestem zmęczona…
Zapanowała cisza. Mama spojrzała na mnie ze smutkiem.
Po jej wyjściu próbowałam rozmawiać z Markiem:
– Marek… Ja naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Nie dam rady sama.
Patrzył w telewizor.
– Przesadzasz. Inne matki dają radę.
Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
Przez kolejne dni próbowałam wszystko ogarnąć sama: karmić Zosię, sprzątać, gotować, prać. Marek coraz częściej wychodził z domu „na chwilę” i wracał późno wieczorem. Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Pewnej nocy Zosia dostała gorączki. Byłam przerażona – nie wiedziałam co robić. Dzwoniłam do Marka, ale nie odbierał telefonu. Sama zawiozłam ją taksówką do szpitala.
Lekarka spojrzała na mnie ze współczuciem:
– Pani jest sama?
Skinęłam głową.
Wróciłyśmy nad ranem do pustego mieszkania. Marek spał na kanapie, nawet nie zauważył naszego powrotu.
Wtedy coś we mnie pękło.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy Zosi i pojechałam do mamy.
Marek zadzwonił dopiero wieczorem:
– Gdzie jesteście?
– U mamy. Potrzebuję pomocy i wsparcia, a ty mi tego nie dajesz.
Milczał długo.
– Przesadzasz…
Rozłączyłam się bez słowa.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Marek dzwoni coraz rzadziej. Czasem myślę: może powinnam była bardziej go wspierać? Może to ja zawiodłam jako partnerka?
Ale potem patrzę na Zosię i wiem jedno: ona zasługuje na dom pełen miłości i spokoju.
Czy naprawdę tak trudno być razem w najważniejszym momencie życia? Czy to ja oczekiwałam za dużo? A może po prostu nie każdy dorasta do bycia rodzicem…