Gorzka cena pomocy: Jak wsparcie córki i zięcia wystawiło naszą rodzinę na próbę
— Tato, nie wiem, co mamy robić… — głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Siedziała przy naszym kuchennym stole, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Obok niej Tomek patrzył w podłogę, jakby szukał tam odpowiedzi na wszystkie pytania świata.
— Spokojnie, Kasiu. Poradzimy sobie — próbowałem mówić pewnym głosem, choć w środku czułem narastający niepokój. Moja żona, Basia, położyła córce dłoń na ramieniu. — Powiedzcie nam wszystko od początku.
Okazało się, że Tomek stracił pracę w fabryce mebli w Radomiu. Kasia, nauczycielka w podstawówce, zarabiała ledwo tyle, by starczyło na czynsz i rachunki. Kredyt hipoteczny wisiał nad nimi jak miecz Damoklesa. Wnuczka Ola zaczęła chorować — alergia, leki, wizyty u specjalistów. Wszystko naraz. — Nie chcemy was wykorzystywać… Ale nie mamy już do kogo pójść — dokończyła Kasia, spuszczając wzrok.
Pamiętam tę ciszę. Basia ścisnęła moją dłoń pod stołem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo ta decyzja zmieni nasze życie.
— Oczywiście wam pomożemy — powiedziałem bez wahania. — Przecież jesteśmy rodziną.
Przez kolejne miesiące przelewaliśmy im pieniądze na konto. Najpierw na ratę kredytu, potem na leki dla Oli, potem na naprawę samochodu Tomka. Basia zaczęła robić większe zakupy i podrzucać im siatki z jedzeniem. Z początku Kasia dziękowała za wszystko, ale z czasem jej głos stawał się coraz bardziej szorstki. — Przecież to tylko chwilowe — powtarzała sobie i nam.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka: — Panie Andrzeju, widziałam Tomka w nowej kurtce i z telefonem za dwa tysiące! To wy im dajecie te pieniądze?
Zacisnąłem pięści. Wieczorem zapytałem Kasię:
— Kasiu… czy wy naprawdę potrzebujecie aż tyle pieniędzy? Może powinniście trochę zacisnąć pasa?
Wybuchła płaczem. — Myślisz, że nie próbujemy? Ty nic nie rozumiesz! Wszystko jest na mojej głowie! Tomek szuka pracy, ale nikt go nie chce!
Basia próbowała łagodzić sytuację:
— Andrzej, daj spokój. Dzieci mają ciężko.
Ale ja czułem narastającą frustrację. Zaczęliśmy się z Basią kłócić o pieniądze. Ona chciała pomagać bez końca, ja coraz częściej myślałem o naszej przyszłości. Mamy swoje lata, emerytura nie rośnie…
Wkrótce relacje z Kasią stały się napięte. Przestała odbierać telefony. Ola przestała przyjeżdżać na weekendy. Czułem się jak bankomat — potrzebny tylko wtedy, gdy trzeba wypłacić gotówkę.
Któregoś dnia Tomek zadzwonił sam:
— Panie Andrzeju… przepraszam za wszystko. Wiem, że przesadziliśmy. Ale ja już nie wiem, co robić. Kasia jest załamana.
Po tej rozmowie długo siedziałem w milczeniu. Basia płakała w kuchni.
— Może powinniśmy przestać pomagać? — zapytała cicho.
— A jeśli sobie nie poradzą? Jeśli stracą mieszkanie?
Nie spałem całą noc.
Następnego dnia pojechałem do nich bez zapowiedzi. Zastałem Kasię siedzącą na podłodze wśród rachunków i pustych opakowań po lekach Oli.
— Tato… przepraszam — wyszeptała. — Chciałam być silna. Chciałam ci udowodnić, że damy radę sami…
Usiadłem obok niej.
— Czasem trzeba poprosić o pomoc — powiedziałem łagodnie. — Ale musimy ustalić zasady. Nie możemy żyć tylko dla waszego spokoju.
Rozmawialiśmy długo tej nocy. O tym, jak trudno być rodzicem dorosłych dzieci. O tym, jak łatwo zatracić siebie w pomaganiu innym. O tym, że wdzięczność to nie tylko słowo.
Dziś jest lepiej. Tomek znalazł pracę jako kierowca w hurtowni spożywczej. Kasia wróciła do szkoły na pełen etat. Ola zdrowieje powoli. My z Basią nauczyliśmy się mówić „nie” i dbać o własne granice.
Ale czasem wciąż wracam myślami do tamtych miesięcy.
Czy można naprawdę pomóc bliskim, nie tracąc siebie? Czy rodzina zawsze znaczy to samo dla wszystkich? Co wy byście zrobili na moim miejscu?