„Dlaczego nie mogę wyjść za mąż w wieku 57 lat?”: Moja córka twierdzi, że mój narzeczony to oszust

– Mamo, błagam cię, nie rób tego! – głos Marty drżał, a jej oczy płonęły gniewem i rozpaczą. Stała w progu mojej kuchni, zaciśnięte pięści wbijała w blat stołu. – On cię wykorzystuje, nie widzisz tego?

Zamarłam z filiżanką kawy w dłoni. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Słowa mojej córki rozbrzmiewały w mojej głowie jak echo. Czy naprawdę nie widzę? Czy naprawdę jestem aż tak ślepa?

Mam na imię Elżbieta. Mam 57 lat i po raz pierwszy od wielu lat czuję się szczęśliwa. Po śmierci mojego męża, Andrzeja, przez dekadę żyłam jak cień samej siebie. Praca w bibliotece, samotne wieczory z książką i cicha tęsknota za bliskością. Aż pewnego dnia pojawił się on – Marek. Przystojny, szarmancki, z tym ciepłym uśmiechem, który rozjaśniał nawet najbardziej pochmurne dni.

Poznaliśmy się przypadkiem na przystanku autobusowym. Pomógł mi z ciężką torbą, potem zaprosił na kawę. Rozmowa płynęła lekko, jakbyśmy znali się od lat. Z czasem spotkania stały się regularne, a ja poczułam, że znów żyję.

Ale Marta… Moja jedyna córka. Zawsze była rozsądna, twardo stąpająca po ziemi. Po rozwodzie z ojcem zamknęła się w sobie, a ja próbowałam być dla niej opoką. Teraz role się odwróciły – to ona chce mnie chronić.

– Mamo, on jest za miły. Za bardzo się stara. To nie jest normalne – powtarzała niemal codziennie przez telefon.

– Marta, przesadzasz. Marek jest po prostu dobrym człowiekiem – odpowiadałam cierpliwie, choć w środku narastał we mnie niepokój.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Marta przyjechała z Warszawy specjalnie do mnie, zostawiła pracę i narzeczonego na kilka dni.

– Mamo, sprawdziłam go – zaczęła bez ogródek. – Nie ma go na Facebooku, nie ma żadnych zdjęć sprzed kilku lat. Wiesz, co to znaczy?

– Może po prostu nie lubi internetu? – próbowałam żartować.

– Albo coś ukrywa! – wybuchła. – Mamo, on cię okłamuje! Pytałaś go o przeszłość? O rodzinę?

Zacisnęłam usta. Marek rzeczywiście niewiele mówił o swoim życiu przed naszym poznaniem. Twierdził, że rodzina mieszka za granicą, a sam wrócił do Polski po rozwodzie. Ale czy to coś złego?

– Martuś, ja go kocham – wyszeptałam bezradnie.

– A on kocha twoje pieniądze! – rzuciła ostro.

To bolało. Przez chwilę miałam ochotę ją wyrzucić za drzwi. Ale przecież to moja córka…

Następnego dnia Marek przyszedł na obiad. Atmosfera była gęsta jak śmietana w barszczu. Marta patrzyła na niego spode łba, a on udawał, że tego nie widzi.

– Panie Marku – zaczęła nagle Marta – gdzie pan pracuje?

Marek uśmiechnął się uprzejmie.

– Prowadzę własną działalność gospodarczą. Trochę handluję nieruchomościami.

– A gdzie są pana dzieci? – dopytywała bezlitośnie.

– Syn mieszka w Niemczech, córka w Anglii – odpowiedział spokojnie.

– A zdjęcia? Ma pan jakieś?

Marek rozłożył ręce.

– Niestety, telefon mi się zepsuł niedawno…

Marta spojrzała na mnie wymownie.

Po obiedzie wybuchła awantura. Marta płakała i krzyczała:

– On cię oszuka! Zostaniesz bez niczego!

A ja… Ja nie wiedziałam już, co myśleć.

Przez kolejne dni unikałam Marka. Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na SMS-y. W głowie miałam tylko słowa Marty: „On cię wykorzystuje”.

W końcu Marek przyszedł pod mój blok.

– Elżbieta, co się dzieje? – zapytał z troską.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam… zmęczenie? Smutek? A może coś więcej?

– Marek… powiedz mi prawdę. Kim ty jesteś?

Westchnął ciężko.

– Rozumiem twoje obawy. Ale naprawdę cię kocham. Nie mam nic do ukrycia.

Chciałam mu wierzyć. Naprawdę chciałam.

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka z parteru.

– Elżbieto, widziałam twojego narzeczonego pod sklepem z jakąś kobietą…

Serce mi zamarło.

Następnego dnia postanowiłam go śledzić. Czułam się jak bohaterka taniego kryminału, ale musiałam wiedzieć prawdę.

Marek rzeczywiście spotkał się z kobietą pod sklepem spożywczym. Rozmawiali długo i żywo gestykulowali. W końcu kobieta pocałowała go w policzek i odeszła.

Wieczorem zadzwoniłam do niego.

– Marek, musimy porozmawiać.

Przyszedł natychmiast.

– Kim była ta kobieta? – zapytałam bez ogródek.

Zbladł.

– To moja siostra. Przyjechała z Niemiec na kilka dni…

Nie wiedziałam już, co myśleć. Czy to możliwe? Czy to tylko kolejne kłamstwo?

Marta nie dawała za wygraną:

– Mamo, sprawdź go w Krajowym Rejestrze Długów! Poproś o zaświadczenie o niekaralności!

Czułam się upokorzona. Czy naprawdę muszę sprawdzać człowieka, którego kocham?

W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam Marka o dokumenty.

Zawahał się tylko przez chwilę.

– Jeśli tego potrzebujesz…

Przyniósł mi wszystko: dowód osobisty, zaświadczenie o niekaralności, nawet wyciąg z konta bankowego.

Poczułam ulgę… i jednocześnie wstyd. Czy to ja zwariowałam? Czy świat oszalał?

Marta jednak nie ustępowała:

– Dokumenty można podrobić! Mamo, błagam cię!

W końcu wybuchłam:

– Dość! To moje życie! Mam prawo być szczęśliwa!

Marta wybiegła z płaczem z mieszkania.

Przez kilka dni nie odzywałyśmy się do siebie. Czułam pustkę i żal. Czy naprawdę muszę wybierać między miłością a rodziną?

W końcu zadzwoniła:

– Mamo… przepraszam. Po prostu boję się o ciebie…

Rozpłakałam się do słuchawki.

Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na pierścionek zaręczynowy leżący obok filiżanki herbaty. Marek czeka na moją decyzję. Marta prosi mnie o ostrożność.

Czy można jeszcze ufać ludziom? Czy miłość po pięćdziesiątce to naiwność czy odwaga? Co wy byście zrobili na moim miejscu?