Sąsiadka, która zawsze chciała więcej – historia o granicach i rodzinnych tajemnicach

– Pani Marto, a może kawałek sernika? – głos pani Haliny rozbrzmiał w moim przedpokoju zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za kurierem. Stała tam, jakby czekała na mnie od świtu, z talerzem ciasta i uśmiechem, który bardziej przypominał grymas. – Bo wie pani, ja sama piekłam, a dla samotnej to zawsze lepiej z kimś podzielić.

Nie miałam siły odmówić. Byłam po przeprowadzce, zmęczona, z głową pełną spraw do załatwienia. Rodzice pomogli mi zebrać na wkład własny do tego mieszkania na warszawskim Bródnie – mama sprzedała nawet swoje pierścionki po babci. Czułam wdzięczność, ale i ciężar oczekiwań. „Teraz musisz sobie radzić”, powtarzał tata. „Nie zawiedź nas”.

Pani Halina weszła do kuchni jak do siebie. – O, a tu jeszcze nie ma firanek? – rzuciła z dezaprobatą. – Ja mam takie ładne, mogę pani pożyczyć na początek. I kubki też mam na zbyciu.

Uśmiechnęłam się blado. – Dziękuję, ale dam sobie radę.

– No jak tam chcesz, ale pamiętaj: sąsiad sąsiadowi powinien pomagać. – Jej wzrok był przenikliwy.

To był dopiero początek. Następnego dnia zapukała z prośbą o cukier. Potem o mleko. Potem o jajka. Z czasem przestała pytać – po prostu przychodziła i brała, zostawiając na stole swoje stare gazety albo przeterminowane jogurty. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorami dzwoniłam do mamy. – Mamo, ona jest wszędzie! Nie mogę się od niej opędzić.

– Marta, nie przesadzaj. Starsza kobieta, samotna… Pomóż jej czasem.

Ale to nie było „czasem”. Pani Halina zaczęła pojawiać się nawet wtedy, gdy miałam gości. Przerywała rozmowy, komentowała mój styl życia. – O, młodzi teraz tylko siedzą w telefonach! – śmiała się głośno przy moich znajomych.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją w moim ogródku. Grzebała w ziemi.

– Co pani robi?!

– Przesadzam pani kwiaty, bo źle rosną! – odpowiedziała urażona.

Wybuchłam. – To jest mój dom! Proszę więcej tego nie robić!

Zamilkła na chwilę, potem spojrzała na mnie z wyrzutem. – Wdzięczności to teraz nie ma…

Wieczorem zadzwonił tata. – Słyszałem od sąsiadki, że byłaś dla niej niemiła. Marta, nie po to ci pomagaliśmy, żebyś się wywyższała.

Zamarłam. Czyli rozmawiali za moimi plecami? Czy pani Halina dzwoni do moich rodziców?

Następnego dnia znalazłam na wycieraczce kartkę: „Niech pani pamięta, że dobro wraca”.

Zaczęłam się bać wracać do domu. Czułam się osaczona – przez nią i przez własną rodzinę. Mama powtarzała: – Może przesadzasz? Może jesteś przewrażliwiona?

Ale ja wiedziałam swoje. Pani Halina była wszędzie: w sklepie komentowała moje zakupy („A po co pani tyle słodyczy?”), w windzie zaglądała mi do torby („O, piwo? Sama będzie pani pić?”), nawet raz próbowała wejść do mnie pod pretekstem sprawdzenia grzejnika.

Pewnego wieczoru usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi – stał tam mój brat Tomek.

– Słuchaj, musimy pogadać. Mama martwi się o ciebie. Mówi, że jesteś zamknięta w sobie i nie chcesz nikogo słuchać.

– Tomek, czy ty rozumiesz, co tu się dzieje? Ona mnie prześladuje!

– Przesadzasz. To tylko starsza kobieta.

Poczułam łzy w oczach. Nikt mnie nie rozumiał.

W pracy zaczęłam być rozkojarzona. Szefowa zapytała: – Wszystko w porządku?

Chciałam powiedzieć prawdę, ale zabrakło mi odwagi.

Któregoś dnia wróciłam do domu i zobaczyłam otwarte drzwi balkonowe. W środku siedziała pani Halina z moją filiżanką kawy.

– Co pani tu robi?!

– Myślałam, że już pani wróciła… Chciałam tylko podlać kwiaty.

Wyrwało mi się: – Proszę natychmiast wyjść! To jest naruszenie prywatności!

Spojrzała na mnie z pogardą. – Sama pani sobie winna… Taka młoda, a taka niewdzięczna.

Po tej scenie zamontowałam dodatkowy zamek i kamerę przy drzwiach. Rodzina uznała to za przesadę.

Minęły tygodnie. Pani Halina przestała przychodzić. Zrobiło się cicho… aż za cicho.

Pewnej nocy usłyszałam hałas na klatce schodowej. Wyszłam – zobaczyłam ją leżącą na podłodze.

Wezwałam karetkę. Lekarz powiedział: – Gdyby nie pani szybka reakcja…

Wtedy dotarło do mnie: ona naprawdę była samotna.

Po jej powrocie ze szpitala zapukałam do drzwi.

– Przepraszam za wszystko…

Spojrzała na mnie łagodniej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Ja też przepraszam… Chciałam tylko mieć kogoś blisko.

Od tamtej pory nasze relacje się zmieniły. Ustaliłyśmy granice – i zaczęłyśmy się naprawdę poznawać.

Czasem myślę: czy można pomóc komuś nie tracąc siebie? Czy samotność usprawiedliwia przekraczanie cudzych granic? Co wy o tym sądzicie?