Teściowie wolą samochód od wnuka? Moja walka o rodzinę i zrozumienie
– Nie, nie przyjedziemy w ten weekend, bo musimy wymienić olej w samochodzie – usłyszałam w słuchawce głos teściowej. Był chłodny, jakby tłumaczyła się z czegoś zupełnie oczywistego. Spojrzałam na Antosia, który właśnie próbował zbudować wieżę z klocków. Miał trzy lata i coraz częściej pytał, dlaczego babcia i dziadek nie przychodzą.
– Ale mamo, Antoś tak się cieszył na waszą wizytę… – próbowałam jeszcze raz. – Obiecałaś mu, że razem upieczecie ciasto.
– Kochana, samochód to nie zabawka. Musimy o niego dbać, bo jak się zepsuje, to co wtedy? – odpowiedziała teściowa tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Może za tydzień.
Za tydzień… Ile razy już to słyszałam? Odkąd urodził się Antoś, teściowie byli coraz bardziej nieobecni. Zawsze coś: a to przegląd auta, a to mycie tapicerki, a to wyjazd na zlot starych samochodów. Ich zielony polonez był oczkiem w głowie teścia. Nawet na święta potrafili przyjechać tylko na godzinę, bo „nie chcą zostawiać auta pod blokiem”.
Mój mąż, Michał, początkowo bagatelizował sprawę.
– Daj spokój, rodzice zawsze tacy byli. Tata kocha ten samochód jak własne dziecko – śmiał się. – Jak Antoś podrośnie, pewnie też go zabierze na przejażdżkę.
Ale Antoś rósł, a dziadkowie byli coraz dalej. Zazdrościłam koleżankom, które mogły liczyć na wsparcie rodziny. Kiedy zachorowałam na grypę i poprosiłam teściową o pomoc, usłyszałam:
– Oj, kochana, nie możemy teraz przyjechać, bo pada deszcz i samochód by się ubrudził.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą złość. Czy naprawdę auto jest ważniejsze niż wnuk? Niż własny syn?
Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Michałem poważnie.
– Michał, ja już nie mogę. Czuję się jakbyśmy byli sami na świecie. Twoi rodzice mają czas dla samochodu, dla znajomych z klubu motoryzacyjnego, ale dla nas nigdy. Antoś nawet nie pamięta, jak wygląda babcia.
Michał westchnął ciężko.
– Wiem… Może spróbuję z nimi pogadać?
Kilka dni później wrócił z pracy zamyślony.
– Rozmawiałem z mamą. Powiedziała, że nie rozumiesz ich pasji i że przesadzasz. Że przecież dzwonią do nas co tydzień.
– Ale Antoś potrzebuje ich tu! – wybuchłam. – On nie rozumie rozmów przez telefon. Chce się przytulić do babci, pobawić z dziadkiem!
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko i widywaliśmy się rzadko. W pracy byłam zmęczona i sfrustrowana. Zaczęłam mieć żal do Michała, że nie potrafi postawić sprawy jasno przed swoimi rodzicami.
W końcu nadszedł dzień urodzin Antosia. Zaprosiłam teściów miesiąc wcześniej, żeby nie mieli wymówki. Przygotowałam tort, balony, zaprosiłam sąsiadów z dziećmi.
Godzina 16:00 – goście już przyszli. Antoś co chwilę zerkał przez okno.
– Mamo, kiedy babcia przyjedzie?
– Zaraz będą, kochanie – skłamałam.
O 17:00 zadzwonił telefon.
– Kochana, bardzo przepraszamy, ale dzisiaj nie damy rady. Polonez nie odpalił…
Nie wytrzymałam.
– To mogliście przyjechać autobusem! Albo taksówką! To są urodziny waszego wnuka!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie rozumiesz… To dla nas trudne…
Rozłączyłam się i rozpłakałam. Michał próbował mnie pocieszać, ale czułam tylko pustkę i rozczarowanie.
Wieczorem usiadłam przy łóżku Antosia.
– Mamo, babcia mnie nie lubi? – zapytał cicho.
Zacisnęło mi się gardło.
– Lubi cię bardzo… Po prostu czasem dorośli mają dziwne priorytety.
Przez kolejne tygodnie unikałam rozmów z teściami. Michał był rozdarty między mną a rodzicami. W końcu zaproponował:
– Może pojedziemy do nich? Może jak zobaczą Antosia u siebie w domu, coś się zmieni?
Pojechaliśmy w sobotę rano. Teść krzątał się wokół poloneza na podjeździe. Antoś podbiegł do niego z rysunkiem auta.
– Dziadku! Narysowałem twój samochód!
Teść spojrzał na niego zaskoczony i… uśmiechnął się szeroko.
– No proszę! Chodź, pokażę ci silnik!
Przez godzinę Antoś siedział w garażu i słuchał opowieści o starych samochodach. Teściowa przyniosła ciasto i nawet zaproponowała wspólne pieczenie ciasteczek.
Wracając do domu Michał powiedział:
– Może musimy zaakceptować ich takimi, jacy są? Dla nich samochód to całe życie… Może jeśli pokażemy im, że Antoś też może być częścią tej pasji, znajdziemy wspólny język?
Nie wiem… Wciąż czuję żal za te wszystkie stracone chwile. Ale może rzeczywiście powinnam spróbować spojrzeć na to inaczej?
Czy można pogodzić się z tym, że bliscy mają inne priorytety? Czy powinnam walczyć o więcej czy zaakceptować to, co jest? Co wy byście zrobili na moim miejscu?