Zatrzymany za wołanie o pomoc – historia, której nikt nie chciał usłyszeć

— Panie Marku, niech pan coś zrobi! — krzyczałem do słuchawki, ściskając ją tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. — Oni znowu puszczają tę muzykę na cały regulator! Ja już nie wytrzymam!

Po drugiej stronie słyszałem tylko ciężkie westchnienie dyżurnego. — Panie Andrzeju, to już trzeci raz dzisiaj. Proszę nie blokować linii alarmowej. Policja była, spisała notatkę. Proszę się uspokoić.

Ale jak miałem się uspokoić? Od miesięcy nie przespałem ani jednej spokojnej nocy. Mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie zamieniło się w piekło odkąd do sąsiadów z góry – państwa Kowalskich – wprowadził się ich dorosły syn z kolegami. Imprezy, krzyki, śmiechy, głośna muzyka – dzień w dzień, noc w noc. A ja? Samotny wdowiec po sześćdziesiątce, z sercem jak dzwon, ale nerwami w strzępach.

Moja córka, Kasia, powtarzała: — Tato, nie dzwoń na policję, bo jeszcze cię zamkną za nękanie! Spróbuj pogadać z Kowalskimi.

Próbowałem. Raz. Drugi. Trzeci. Za każdym razem drzwi otwierał mi ich syn, Pawełek – dwudziestoparolatek z ironicznym uśmieszkiem. — Panie Andrzeju, przecież to młodość! Trochę luzu! — rzucał i zamykał mi drzwi przed nosem.

Z czasem zacząłem czuć się jak intruz we własnym domu. Nawet mój kot, Stefan, chował się pod łóżkiem, gdy zaczynały się nocne harce. Praca? Przestałem być wydajny. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem: — Może pan weźmie urlop zdrowotny?

Ale jak miałem odpocząć w domu, który stał się więzieniem?

Którejś nocy, po kolejnej nieprzespanej godzinie, zadzwoniłem na 112. Głos mi drżał:

— Proszę… ja już nie mogę…

— Proszę nie nadużywać numeru alarmowego — usłyszałem chłodno.

Następnego dnia do moich drzwi zapukała policja. Dwóch młodych funkcjonariuszy spojrzało na mnie z wyraźnym znużeniem.

— Panie Andrzeju, mamy zgłoszenie o nadużywaniu numeru alarmowego. To poważne wykroczenie.

— Ale ja… ja naprawdę potrzebuję pomocy! — próbowałem tłumaczyć.

— Proszę rozważyć inne formy rozwiązania konfliktu — rzucił jeden z nich i wręczył mi pouczenie.

Czułem się upokorzony. Jakby moje cierpienie było nic nie warte. Jakby system miał mnie gdzieś.

W pracy zaczęły się plotki. — Słyszałaś? Andrzej z trzeciego piętra podobno ma obsesję na punkcie sąsiadów — szeptały koleżanki z działu kadr.

Kasia coraz rzadziej dzwoniła. — Tato, ja mam swoje życie…

Zacząłem pić herbatę litrami, byle tylko czymś zająć ręce. W nocy siedziałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta. Czułem się coraz bardziej samotny.

A potem przyszło wezwanie do sądu. „Wielokrotne bezzasadne wzywanie służb ratunkowych” – przeczytałem drżącym głosem.

Na sali sądowej Kowalscy siedzieli z kamiennymi twarzami. Pawełek nawet nie spojrzał mi w oczy. Sędzia był bezlitosny:

— Panie Andrzeju, rozumiemy pańską frustrację, ale nie może pan wykorzystywać numeru alarmowego do rozwiązywania sąsiedzkich sporów.

Wyrok: 45 dni aresztu w zawieszeniu na dwa lata i grzywna.

Wyszedłem z sądu jak w transie. Ludzie mijali mnie obojętnie. Nikt nie zapytał: „Jak się pan czuje?” Nikt nie zapytał: „Czy potrzebuje pan pomocy?”

Wróciłem do pustego mieszkania. Stefan podszedł do mnie i zamruczał cicho. Usiadłem na kanapie i rozpłakałem się jak dziecko.

Dziś wiem jedno: system nie jest dla takich jak ja. Dla samotnych ludzi, którzy chcą tylko trochę spokoju i odrobiny zrozumienia.

Czy naprawdę zasłużyłem na to wszystko tylko dlatego, że miałem odwagę poprosić o pomoc? Czy ktoś jeszcze czuje się tak bezsilny jak ja?