Mój zięć to złoty człowiek, ale jego rodzice to koszmar. Boję się o wnuki…

— Nie pozwolę, żeby twoja matka znowu tu przyszła! — wykrzyczałam, trzaskając drzwiami kuchni. Moja córka, Ania, spojrzała na mnie z wyrzutem, ściskając w ramionach małego Jasia. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana, którą właśnie mieszałam do zupy.

Od piętnastu lat żyję na walizkach. Najpierw była Holandia — praca przy tulipanach, potem Niemcy — sprzątanie domów bogatych ludzi. Nie miałam wykształcenia, nie byłam silna fizycznie, ale wiedziałam, że muszę zarobić na dom dla siebie i dzieci. Każda złotówka była okupiona tęsknotą i bólem pleców. W końcu wróciłam do Polski z oszczędnościami i marzeniem o spokojnej starości.

Ale spokój to luksus, na który mnie nie stać.

Ania wyszła za Piotra — chłopaka z sąsiedztwa. Pracowity, cichy, nigdy nie podniósł głosu. Zawsze powtarzał: „Mamo, ja wszystko naprawię”. I rzeczywiście, naprawiał — kran, rower Jasia, nawet moje serce po śmierci męża. Ale jego rodzice… O Boże, jego rodzice!

Pani Helena i pan Zdzisław to ludzie z innej bajki. Ona — wiecznie niezadowolona, z pretensją do całego świata. On — cwaniak, który zawsze wie lepiej. „Po co ci ta praca za granicą? Trzeba było kombinować tutaj!” — mawiał z ironicznym uśmiechem, kiedy wracałam na święta z walizką prezentów dla dzieci.

Teraz, kiedy Ania i Piotr mają własny dom (kupiony za moje oszczędności), Helena i Zdzisław pojawiają się coraz częściej. Przychodzą bez zapowiedzi, wtrącają się do wychowania wnuków, krytykują wszystko: od obiadu po wybór przedszkola.

— Jaś powinien jeść mięso codziennie! — krzyczy Helena, kiedy Ania podaje synkowi zupę jarzynową.
— A ty co wiesz o dzieciach? Całe życie cię nie było! — dorzuca Zdzisław, patrząc na mnie z pogardą.

Czuję się jak intruz we własnym domu. Każde ich słowo to szpilka w serce. Boję się o wnuki — czy nie przejmą ich poglądów? Czy nie nauczą się kombinować zamiast pracować? Przecież widzę, jak Zdzisław daje Jasiowi cukierki „na lewo”, szepcząc: „Nie mów mamie”.

Pewnego dnia przyłapałam Helenę na przeszukiwaniu mojej szafki w kuchni.
— Czego pani szuka? — zapytałam lodowato.
— Chciałam tylko zobaczyć, czy masz jeszcze tę kawę z Niemiec. Dobra była… — odpowiedziała bez cienia wstydu.

Wieczorem usiadłam z Anią przy stole.
— Mamo, nie przesadzaj. Oni są jacy są… Piotr ich kocha.
— Ale ja się boję o wasze dzieci! — wybuchłam. — Oni uczą ich złych rzeczy! Kłamstwa, kombinowania…
Ania spuściła wzrok.
— Wiem… Ale co mam zrobić? To rodzina Piotra.

Wtedy usłyszałam rozmowę Piotra z ojcem przez uchylone drzwi:
— Synu, trzeba sobie radzić w życiu. Nie zawsze uczciwość popłaca.
— Ale tato… Ja chcę inaczej wychować Jasia.
— Naiwny jesteś. Świat jest dla sprytnych.

Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wejść i wykrzyczeć wszystko, co myślę. Ale powstrzymałam się. To nie moja rola. To ich dom, ich życie.

Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Helena zaczęła podważać moje decyzje przy wnukach:
— Babcia Maria nie zna się na dzieciach. Całe życie była za granicą!
Jaś patrzył na mnie pytająco. Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.

Pewnego dnia Jaś przyszedł do mnie z płaczem:
— Babciu, czy ty mnie kochasz? Bo babcia Helena mówi, że cię nie było i nie wiesz jak się kocha dzieci…
Serce mi pękło.
Przytuliłam go mocno.
— Kocham cię najbardziej na świecie, skarbie. Czasem ludzie mówią rzeczy, których nie rozumieją.

Zaczęłam rozmawiać z Anią coraz częściej o tym, jak ważne są wartości — uczciwość, szacunek do pracy, szczerość. Starałam się być obecna przy wnukach tak często, jak mogłam. Ale Helena i Zdzisław byli zawsze o krok przede mną — organizowali wycieczki, kupowali drogie zabawki, przekupywali dzieci słodyczami i obietnicami.

W końcu doszło do otwartego konfliktu podczas rodzinnego obiadu:
— Maria, może już czas odpuścić? Daj młodym żyć po swojemu! — rzuciła Helena z przekąsem.
— A może to wy powinniście przestać się wtrącać? — odpowiedziałam drżącym głosem.
Piotr spuścił wzrok. Ania wybiegła z kuchni ze łzami w oczach.

Po tym wszystkim długo nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, czy moja walka ma sens. Czy mogę ochronić wnuki przed wpływem ludzi takich jak Helena i Zdzisław? Czy moje wartości przetrwają w świecie pełnym cwaniactwa?

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na bawiące się dzieci. Wciąż boję się o ich przyszłość. Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę walczyć o to, co dla mnie najważniejsze.

Czy naprawdę można wygrać walkę o dusze dzieci w świecie pełnym sprzecznych wartości? Czy wystarczy mi sił i odwagi?