„Twoja żona psuje wszystkie nasze święta” – historia rodzinna, która rozdarła moje serce
– Twoja żona psuje wszystkie nasze święta! – usłyszałam zza drzwi, zanim jeszcze zdążyłam powiesić płaszcz w przedpokoju. Głos pani Marii, matki mojego męża, był ostry jak brzytwa. Zamarłam. Słowa te padły do mojego męża, Pawła, ale wiedziałam, że są skierowane do mnie. To był pierwszy dzień Bożego Narodzenia, a ja już czułam, że powinnam była zostać w domu.
– Mamo, proszę cię… – Paweł próbował ją uciszyć, ale ona tylko machnęła ręką.
– Nie będę udawać! Od kiedy Anka jest w naszej rodzinie, wszystko się sypie! – dodała jeszcze głośniej.
Weszłam do salonu z wymuszonym uśmiechem. Wszyscy już siedzieli przy stole: teść pan Zbigniew, szwagierka Justyna z mężem i dwójką dzieci oraz babcia Helena. W powietrzu wisiała cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
– Dzień dobry wszystkim – powiedziałam cicho.
Nikt nie odpowiedział. Tylko dzieci spojrzały na mnie z niepewnością. Paweł podszedł i ścisnął moją dłoń pod stołem.
– Aniu, usiądź, zaraz podamy barszcz – rzuciła szorstko teściowa.
Zawsze czułam się tu obco. Od początku naszego małżeństwa Maria dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. Byłam „tą z miasta”, która nie umie gotować tradycyjnych potraw, nie zna się na ogrodzie i nie chodzi do kościoła co niedzielę. Każde święta były dla mnie próbą sił – i zawsze przegrywałam.
Tego dnia wszystko poszło źle. Najpierw barszcz był za słony – oczywiście według Marii. Potem dzieci rozlały kompot na obrus i to też była moja wina, bo „nie dopilnowałam”. Kiedy zaproponowałam pomoc przy sprzątaniu, usłyszałam:
– Lepiej już niczego nie dotykaj, Aniu. Wystarczy twojej pomocy na dziś.
Paweł próbował mnie bronić, ale za każdym razem kończyło się to kłótnią między nim a matką. Siedziałam więc cicho, patrząc na zegar i odliczając minuty do końca tej farsy.
Po obiedzie Maria zaczęła opowiadać o dawnych świętach. – Kiedyś było inaczej… Było ciepło, rodzinnie. Teraz każdy patrzy tylko na siebie – mówiła z wyrzutem, patrząc prosto na mnie.
Nie wytrzymałam. – Przepraszam, jeśli coś robię źle. Staram się jak mogę… – zaczęłam drżącym głosem.
– Nie chodzi o to, co robisz, tylko jaką jesteś osobą! – przerwała mi teściowa. – Wszystko musisz mieć po swojemu! Nawet opłatka nie potrafisz przełamać z sercem!
Poczułam łzy pod powiekami. Paweł wstał gwałtownie od stołu.
– Mamo! Wystarczy! Jeśli masz coś do powiedzenia mojej żonie, powiedz to wprost!
Maria spojrzała na niego z pogardą. – To ty powinieneś się zastanowić, kogo wprowadziłeś do naszej rodziny!
Wstałam i wybiegłam do łazienki. Zamknęłam się na klucz i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to wszystko moja wina?
Po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie.
– Aniu… otwórz, proszę – to był głos Pawła.
Otworzyłam drzwi i rzuciłam mu się w ramiona.
– Nie dam już rady… Nie chcę tu wracać… Nigdy więcej… – szlochałam.
– Kochanie, przepraszam cię za nich… Ale to moja rodzina… Nie chcę wybierać…
Wróciliśmy do salonu. Maria udawała, że nic się nie stało. Reszta wieczoru upłynęła w milczeniu.
Po powrocie do domu długo nie mogliśmy zasnąć. Paweł siedział na brzegu łóżka i patrzył w okno.
– Może powinniśmy wyjechać na święta za granicę? Albo chociaż do hotelu? – zaproponował nagle.
– A twoja rodzina? – zapytałam gorzko.
– Moja rodzina to ty – odpowiedział bez wahania.
Ale to nie był koniec problemów. Kilka dni później zadzwoniła do mnie Justyna.
– Anka… mama jest załamana po świętach. Mówi, że rozbijasz rodzinę. Że przez ciebie Paweł się od niej oddala…
– Justyna… ja naprawdę nie chcę nikogo rozbijać…
– Wiem… Ale ona tego nie zrozumie. Dla niej jesteś zagrożeniem. Zawsze będziesz tą obcą.
Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Paweł chodził sam na imieniny czy urodziny babci. Czułam się coraz bardziej samotna i winna. W pracy też nie miałam wsparcia – koleżanki uważały, że przesadzam: „Teściowe takie są! Trzeba zacisnąć zęby!”
Ale ile można?
Któregoś dnia Paweł wrócił z pracy blady jak ściana.
– Mama była dziś u mnie w biurze… Powiedziała mi prosto w twarz, że jeśli nie zerwę z tobą kontaktów, wykreśli mnie z testamentu i nigdy więcej nie zobaczę rodziny!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– I co jej odpowiedziałeś?
– Że wybieram ciebie. Że mam już dość jej szantaży.
Tego wieczoru zadzwoniła Maria. Odbierałam drżącą ręką.
– Anno… Chciałam ci powiedzieć jedno: nigdy cię nie zaakceptuję. Ale jeśli kochasz mojego syna, zostaw go w spokoju! On zasługuje na lepszą kobietę!
Nie odpowiedziałam nic. Rozłączyłam się i długo patrzyłam w pustkę przed sobą.
Następne miesiące były koszmarem. Paweł zerwał kontakty z matką i siostrą. Jego ojciec próbował mediować, ale bez skutku. W końcu przestaliśmy jeździć do rodzinnego domu Pawła w ogóle.
Zostaliśmy sami – ja i on przeciwko całemu światu.
Czasem myślę: czy warto było walczyć? Czy rodzina naprawdę jest najważniejsza za wszelką cenę? Czy można być szczęśliwym bez akceptacji bliskich?
A może to ja powinnam była się bardziej postarać? Czy ktoś z was też musiał wybierać między miłością a rodziną? Jak poradziliście sobie z taką sytuacją?