Dlaczego zgodziłam się zaopiekować wnukiem? Nigdy więcej!

— Mamo, naprawdę nie mamy wyjścia — głos mojej córki, Magdy, drżał przez telefon. — Kuba ma gorączkę, żłobek go nie przyjmie. Ja muszę do pracy, a Tomek ma ważne spotkanie. Proszę cię, tylko ten jeden dzień.

Patrzyłam przez okno na szare, lutowe niebo i czułam, jak ściska mnie w żołądku. Ostatnio coraz częściej czułam się zmęczona, a opieka nad trzyletnim Kubą to nie była bułka z masłem. Ale przecież jestem babcią. Od tego są babcie, prawda?

— Dobrze, przywieźcie go rano — westchnęłam ciężko.

Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo moje życie zmieniło się od czasu przejścia na emeryturę. Zawsze wyobrażałam sobie spokojne poranki z kawą i książką, a tymczasem coraz częściej byłam „na dyżurze” dla rodziny. Moja najstarsza wnuczka, Ola, miała już 18 lat, ale była wiecznie zajęta — studia, praca w salonie kosmetycznym, spotkania z koleżankami. Nigdy nie mogła pomóc.

Rano Magda przyjechała z Kubą. Chłopiec miał czerwone policzki i kaszlał. — Daj mu syrop o dziesiątej i pilnuj, żeby pił dużo wody — instruowała mnie córka w drzwiach. — Zadzwonię po południu.

Zamknęłam drzwi i spojrzałam na Kubę. Patrzył na mnie wielkimi oczami.

— Babciu, bajka? — zapytał od razu.

— Najpierw śniadanie — odpowiedziałam stanowczo.

Przez pierwszą godzinę było nawet spokojnie. Kuba zjadł trochę kaszki i wypił herbatę. Potem zaczęło się marudzenie. Chciał bajkę, potem inną bajkę, potem płakał, bo nie mógł znaleźć swojego misia. Gdy próbowałam zadzwonić do lekarza rodzinnego, Kuba rozlał sok na dywan.

— Kuba! — krzyknęłam ostrzej niż chciałam. Chłopiec rozpłakał się na dobre.

Wzięłam go na ręce i poczułam, jak bardzo jestem już zmęczona. Moje plecy bolały od dźwigania, a głowa pękała od hałasu.

Około południa zadzwoniła Magda.

— Jak tam?

— Jest chory i marudny. Nie wiem, czy dam radę do wieczora — przyznałam szczerze.

— Mamo, musisz! Ja naprawdę nie mogę wyjść z pracy! — usłyszałam w słuchawce.

Poczułam się winna i zła jednocześnie. Zawsze byłam tą osobą, która ratowała wszystkich w rodzinie. Kiedyś myślałam, że to mój obowiązek. Teraz miałam wrażenie, że po prostu nikt inny nie chce się poświęcić.

Po południu Ola wróciła do domu na chwilę przed kolejnym wyjściem.

— Babciu, muszę się przebrać i lecę do salonu! — krzyknęła z przedpokoju.

— Może chociaż chwilę posiedzisz z Kubą? Muszę zrobić obiad — poprosiłam.

Ola spojrzała na mnie z irytacją.

— Serio? Mam tylko piętnaście minut! Poza tym on jest chory!

Zamknęła się w swoim pokoju i usłyszałam dźwięk suszarki do włosów. Poczułam łzy pod powiekami.

Wieczorem Magda odebrała Kubę. Była zmęczona i rozdrażniona.

— Dzięki, mamo. Jesteś niezastąpiona — rzuciła szybko i wyszła.

Usiadłam w pustym mieszkaniu i poczułam ogromną pustkę. Przez cały dzień nikt nie zapytał mnie, jak się czuję. Nikt nie zauważył mojego zmęczenia ani łez w oczach. Dla wszystkich byłam po prostu „babcią na dyżurze”.

Następnego dnia zadzwoniła Magda:

— Mamo, Kuba dalej chory…

Przerwałam jej.

— Magda, nie dam rady. Potrzebuję odpoczynku. Musicie znaleźć inne rozwiązanie.

W słuchawce zapadła cisza.

— Ale…

— Przepraszam — powiedziałam cicho i rozłączyłam się.

Przez cały dzień miałam wyrzuty sumienia. Czy jestem złą matką? Złą babcią? Czy mam prawo odmówić pomocy rodzinie?

Wieczorem zadzwoniła Ola.

— Babciu… mama jest na ciebie zła. Mówi, że zostawiłaś ich na lodzie.

— A ty co myślisz? — zapytałam drżącym głosem.

Ola milczała przez chwilę.

— Nie wiem… Może powinniśmy ci bardziej pomagać…

Rozłączyłyśmy się bez słowa pożegnania.

Siedzę teraz sama w kuchni i patrzę na kubek zimnej herbaty. Zawsze chciałam być wsparciem dla rodziny, ale czy ktoś widzi we mnie człowieka? Czy jestem tylko „babcią do opieki”? Czy mam prawo myśleć o sobie?

Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni dla swoich bliskich? Jak powiedzieć rodzinie „dość”, żeby nie stracić ich miłości?