Moja teściowa, mój wróg? Historia o tym, jak uprzedzenia zniszczyły rodzinę
– Nie rozumiesz mnie, mamo! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. Zapach świeżo upieczonego sernika unosił się w powietrzu, ale ja czułam tylko gorycz. Stałam na korytarzu, zaciskając pięści, podczas gdy mój mąż, Tomek, próbował załagodzić sytuację.
– Aniu, proszę cię, ona naprawdę się stara – szepnął, dotykając mojego ramienia. Odsunęłam się gwałtownie.
– Stara się? Może dla ciebie. Ja mam jej dość! – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
To był kolejny z wielu wieczorów, kiedy atmosfera w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie była gęsta od niedopowiedzeń i wzajemnych pretensji. Jadwiga – moja teściowa – była kobietą o stalowym spojrzeniu i głosie, który potrafił przeciąć powietrze jak nóż. Przynajmniej tak ją widziałam. Od początku naszego małżeństwa czułam się przez nią oceniana. Każdy jej gest wydawał mi się krytyką: „A czemu nie gotujesz zupy na rosole?”, „Tomek zawsze lubił pierogi z mięsem, nie z kapustą”, „Może powinnaś częściej prasować koszule?”.
Nie potrafiłam jej znieść. Każda wizyta kończyła się moją frustracją i kłótnią z Tomkiem. On tłumaczył: „Mama po prostu chce pomóc”, ale ja widziałam w tym tylko próbę kontrolowania naszego życia. Z czasem zaczęłam unikać wspólnych spotkań, a nawet świąt. Wolałam zostać sama niż znosić jej obecność.
Pamiętam jedno Boże Narodzenie szczególnie wyraźnie. Siedzieliśmy przy stole, a Jadwiga opowiadała o swoim dzieciństwie w małej wsi pod Radomiem. Mówiła o biedzie, o tym, jak musiała opiekować się młodszym rodzeństwem po śmierci ojca. Słuchałam jednym uchem, przewracając oczami. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że za jej surowością kryje się coś więcej niż tylko chęć rządzenia.
Z czasem nasze małżeństwo zaczęło się sypać. Tomek coraz częściej wychodził z domu, wracał późno, a ja zamykałam się w sobie. Winiłam Jadwigę za wszystko: za nasze kłótnie, za jego dystans, za własną samotność. Kiedy w końcu powiedział mi, że chce rozwodu, poczułam ulgę i żal jednocześnie.
Po rozwodzie zerwałam wszelkie kontakty z jego rodziną. Przez kilka lat żyłam w przekonaniu, że to oni byli źródłem moich problemów. Dopiero gdy sama zostałam matką i zaczęłam walczyć o uwagę własnego syna, zaczęło do mnie docierać, jak bardzo się myliłam.
Pewnego dnia spotkałam Jadwigę przypadkiem w sklepie spożywczym. Była wyraźnie starsza, pochylona, z siwymi włosami i smutnym spojrzeniem. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mnie.
– Aniu… – powiedziała cicho. – Dobrze ci?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam – wyszeptałam nagle, nie wiedząc nawet za co dokładnie przepraszam. Może za wszystkie te lata milczenia? Za złość? Za to, że nigdy nie dałam jej szansy?
Jadwiga uśmiechnęła się smutno.
– Ja też przepraszam. Chciałam dobrze… Ale chyba nie umiałam tego pokazać.
Wyszłam ze sklepu z ciężkim sercem. Przez całą drogę do domu płakałam jak dziecko. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez własne uprzedzenia i lęki straciłam szansę na prawdziwą relację z kobietą, która mogła być dla mnie wsparciem.
Od tamtej pory często wracam myślami do tych wszystkich chwil: do świąt spędzonych w milczeniu, do kłótni o drobiazgi, do wieczorów pełnych żalu i niewypowiedzianych słów. Zastanawiam się, ile razy oceniałam ludzi przez pryzmat własnych kompleksów i strachu przed odrzuceniem.
Dziś staram się być inną osobą – bardziej otwartą na innych i mniej surową wobec siebie samej. Ale czasem budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy można naprawić to, co zostało złamane przez lata milczenia? Czy przebaczenie sobie jest możliwe?
A wy? Czy mieliście kiedyś kogoś w rodzinie, kogo ocenialiście niesprawiedliwie? Jak poradziliście sobie z żalem i poczuciem winy?