„Mój mąż porównuje mnie do żony swojego kolegi. Czy naprawdę jestem gorsza, bo nie gotuję jak ona?”
— Znowu schabowe? — głos Marka przebił ciszę kuchni, kiedy stawiałam talerze na stole. — Wiesz, że u Tomka codziennie jest coś innego? Aneta potrafi zrobić nawet trzydaniowy obiad po pracy.
Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Zacisnęłam dłonie na ściereczce, żeby nie wybuchnąć. — Może powinieneś się do niej przeprowadzić — rzuciłam przez zaciśnięte zęby, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony, ale zaraz wzruszył ramionami i usiadł przy stole. Nasza córka, Zosia, miała dzisiaj wyjątkowo dużo pracy domowej i nawet nie podniosła wzroku znad zeszytu. Syn, Kuba, bawił się klockami pod stołem. Wszyscy byliśmy razem, a jednak każdy osobno.
Od miesięcy słyszałam te porównania. Aneta to, Aneta tamto. Aneta piecze chleb, Aneta robi domowe sushi, Aneta nigdy nie podaje dwa razy tego samego obiadu w tygodniu. A ja? Ja wracam z pracy po dziewięciu godzinach w urzędzie, odbieram dzieci ze szkoły i przedszkola, robię zakupy, ogarniam dom. Wieczorem marzę tylko o tym, żeby usiąść na kanapie i przez chwilę nie musieć być nikim dla nikogo.
Ale Marek tego nie widzi. Dla niego liczy się tylko to, co na talerzu. — Może byś spróbowała czegoś nowego? — mówił czasem niby od niechcenia. — Wiesz, Aneta znalazła świetny przepis na tajskie curry…
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby cała moja codzienna praca była mniej warta niż kolorowe dania na Instagramie. Próbowałam tłumaczyć Markowi, że nie mam czasu ani siły na eksperymenty kulinarne. Że ważniejsze jest dla mnie to, żebyśmy zjedli razem kolację, niż to, co dokładnie jemy. Ale on tylko kiwał głową i wracał do swoich porównań.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Zosia płakała nad matematyką, Kuba miał gorączkę, a ja próbowałam ugotować coś „innego”, żeby Marek był zadowolony. Przepis na risotto wydawał się prosty w internecie, ale ryż się przypalił, dzieci marudziły, a Marek wszedł do kuchni akurat wtedy, kiedy próbowałam uratować kolację.
— Po co się tak męczysz? — zapytał z ironią w głosie. — Przecież i tak ci nie wychodzi.
Wtedy coś we mnie pękło. Rzuciłam łyżką o blat i rozpłakałam się jak dziecko. — Nigdy nie będę jak Aneta! — krzyknęłam przez łzy. — Może powinnam przestać się starać w ogóle?
Marek zamilkł. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, a potem wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowały mi się myśli: czy naprawdę jestem złą żoną? Czy moje starania nic nie znaczą? Czy muszę być kimś innym, żeby zasłużyć na szacunek?
Następnego dnia w pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje czerwone oczy.
— Co się stało? — zapytała cicho podczas przerwy na kawę.
Opowiedziałam jej wszystko. O porównaniach, o Anetcie, o tym, jak bardzo czuję się niewystarczająca.
Basia pokiwała głową ze zrozumieniem. — U mnie było podobnie — powiedziała cicho. — Mój mąż ciągle mówił o swojej mamie i jej pierogach. W końcu powiedziałam mu: „To idź do niej na obiad”. Przestał.
Zaczęłam się zastanawiać: dlaczego pozwalam Markowi tak mnie traktować? Dlaczego jego oczekiwania są ważniejsze niż moje zmęczenie?
Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Markiem szczerze. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole.
— Marek, musimy pogadać — zaczęłam spokojnie. — Czuję się niewidzialna w tym domu. Nie jestem Anetą i nigdy nie będę. Jeśli chcesz mieć codziennie trzydaniowy obiad, musisz mi pomóc albo gotować sam.
Spojrzał na mnie zdziwiony. — Przecież ja tylko chciałem…
— Wiem, czego chciałeś — przerwałam mu łagodnie. — Ale ja też czegoś chcę. Chcę być doceniona za to, co robię każdego dnia. Chcę mieć prawo do zmęczenia i do zwykłych schabowych od czasu do czasu.
Przez chwilę milczał. Potem westchnął ciężko.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Chyba za bardzo się zapędziłem z tymi porównaniami.
Nie było to wielkie pojednanie ani magiczne rozwiązanie wszystkich problemów. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Od tamtej pory Marek czasem pomaga mi w kuchni albo zamawia pizzę, kiedy widzi, że nie mam siły gotować. Zdarza mu się jeszcze wspomnieć o Anetcie, ale już bez wyrzutu w głosie.
Czasem myślę: ile kobiet w Polsce słyszy codziennie takie porównania? Ile z nas czuje się niewystarczająca tylko dlatego, że ktoś inny robi coś inaczej? Czy naprawdę musimy być idealne we wszystkim?
A wy? Czy też czuliście się kiedyś gorsi przez czyjeś oczekiwania? Jak sobie z tym radzicie?