Czy miłość wystarczy, by połączyć dwie rodziny? Moja walka o akceptację w roli ojczyma
— Nie jesteś moim ojcem! — wykrzyczał Bartek, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałem w korytarzu, zaciśnięte pięści drżały mi z bezsilności. Patrycja patrzyła na mnie bezradnie, a ja czułem, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. To był kolejny wieczór, kiedy próbowałem być dla jej dzieci kimś więcej niż tylko „tym facetem, który mieszka z mamą”.
Kiedy poznałem Patrycję, miałem trzydzieści cztery lata i za sobą kilka nieudanych związków. Ona była świeżo po rozwodzie, z dwójką dzieci – Bartkiem i Zosią. Zakochałem się w niej od pierwszego spotkania na imieninach u wspólnej znajomej. Miała w sobie coś, co przyciągało – ciepło, siłę i odwagę. Wiedziałem, że jej życie nie było łatwe, ale wierzyłem, że razem damy radę.
Pierwsze miesiące były jak z bajki. Chodziliśmy na spacery po warszawskich parkach, gotowaliśmy razem obiady, śmialiśmy się do łez. Dzieci były nieufne, ale starałem się zdobyć ich sympatię – zabierałem je na lody, pomagałem w lekcjach. Myślałem, że wystarczy być cierpliwym.
Szybko jednak okazało się, że rzeczywistość jest dużo trudniejsza. Bartek miał wtedy dwanaście lat i był wściekły na cały świat – na ojca, który odszedł do innej kobiety, na matkę za to, że „nie walczyła”, i na mnie – bo byłem symbolem wszystkiego, co stracił. Zosia była młodsza, miała osiem lat i chowała się za plecami mamy przy każdej okazji.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole. Patrycja podała zupę pomidorową, a ja próbowałem zagaić rozmowę:
— Bartek, jak poszło ci dzisiaj na sprawdzianie z matematyki?
Bartek spojrzał na mnie spode łba.
— To nie twoja sprawa.
Patrycja westchnęła ciężko.
— Bartek, zachowuj się.
— Nie muszę z nim rozmawiać! — krzyknął chłopak i wybiegł z kuchni.
Zosia zaczęła płakać. Patrycja objęła ją ramieniem i spojrzała na mnie przepraszająco. Czułem się jak intruz we własnym domu.
Z czasem zaczęły się pojawiać konflikty nie tylko z dziećmi, ale i z rodziną Patrycji. Jej matka powtarzała przy każdej okazji:
— Zachar, ty jesteś dobrym chłopakiem, ale dzieci potrzebują ojca. A ty nim nie jesteś.
Czułem się upokorzony. Próbowałem rozmawiać z Patrycją o tym, jak się czuję, ale ona była rozdarta między mną a dziećmi.
Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Zaprosiliśmy całą rodzinę do naszego mieszkania na Ursynowie. Bartek przez cały wieczór siedział z nosem w telefonie, Zosia nie chciała śpiewać kolęd. Kiedy rozdawaliśmy prezenty, Bartek rzucił moim pod choinkę i powiedział:
— Nie chcę nic od ciebie.
Wszyscy zamilkli. Patrycja wybiegła do kuchni ze łzami w oczach. Ja zostałem sam na środku pokoju, czując się jak obcy.
Próbowałem wszystkiego – rozmów z psychologiem rodzinnym, wspólnych wyjazdów nad morze, nawet zapisaliśmy Bartka na piłkę nożną, żebym mógł być jego „kibicem”. Nic nie działało. Każda próba zbliżenia kończyła się fiaskiem.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i usłyszałem rozmowę Bartka z kolegą przez telefon:
— Ten nowy facet mamy to frajer. Myśli, że może być moim ojcem. Nigdy go nie zaakceptuję.
Zacisnąłem zęby i wyszedłem do parku. Siedziałem na ławce przez godzinę, patrząc na ludzi spacerujących ze swoimi dziećmi. Zastanawiałem się: czy to wszystko ma sens?
Patrycja próbowała mnie pocieszać:
— On potrzebuje czasu…
Ale czas mijał, a ja czułem się coraz bardziej samotny. W pracy koledzy żartowali:
— Zachar, ty to masz przechlapane! Po co ci cudze dzieci?
Nie rozumieli mnie. Ja sam zaczynałem siebie nie rozumieć.
Najbardziej bolało mnie to, że zaczęliśmy się oddalać z Patrycją. Coraz częściej kłóciliśmy się o drobiazgi – o bałagan w kuchni, o rachunki za prąd, o to, kto odbierze Zosię ze szkoły. Pewnego wieczoru wybuchła kłótnia:
— Nie rozumiesz mnie! — krzyknąłem.
— A ty nie rozumiesz moich dzieci! — odpowiedziała Patrycja ze łzami w oczach.
Przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. W końcu usiedliśmy razem przy stole.
— Kocham cię — powiedziałem cicho — ale nie wiem już, czy dam radę…
Patrycja spuściła wzrok.
— Ja też cię kocham… Ale moje dzieci są dla mnie najważniejsze.
Wiedziałem wtedy, że przegrywam walkę o tę rodzinę. Próbowałem jeszcze przez kilka miesięcy – dla niej, dla siebie… Ale coraz częściej myślałem o wyprowadzce.
Ostatecznie podjąłem decyzję po kolejnej awanturze z Bartkiem. Przyszedł do domu późno wieczorem i zaczął wyzywać mnie od „obcych”. Straciłem panowanie nad sobą i krzyknąłem:
— Może faktycznie powinienem stąd odejść!
Bartek spojrzał na mnie z satysfakcją.
Spakowałem walizkę tej samej nocy. Patrycja płakała w kuchni. Zosia tuliła się do niej bez słowa. Bartek patrzył na mnie spod byka.
Wyprowadziłem się do kawalerki na Mokotowie. Przez długi czas nie mogłem spać po nocach. Zastanawiałem się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę miłość wystarczy, by połączyć dwie rodziny?
Czasem spotykam Patrycję na ulicy albo widzę Bartka grającego w piłkę na boisku szkolnym. Czuję wtedy ukłucie żalu…
Czy warto było walczyć? Czy można być szczęśliwym w rodzinie patchworkowej? A może są rzeczy silniejsze niż miłość?