„Nie jesteś sama, Martyna” – historia o przyjaźni, która zmieniła wszystko
– Martyna, nie płacz… – usłyszałam cichy głos tuż obok siebie. Siedziałam skulona na ławce pod starą lipą, chowając twarz w dłoniach. Dzieci biegały wokół, śmiejąc się i krzycząc, jakby mój świat się nie kończył. Ale dla mnie właśnie się kończył – pierwszy dzień w nowej szkole był gorszy, niż mogłam sobie wyobrazić.
Spojrzałam przez łzy na chłopaka, którego wcześniej nie widziałam. Miał ciemne włosy, trochę za długie, i oczy pełne troski. – Kim jesteś? – zapytałam nieufnie.
– Bartek. Też jestem tu nowy. – Usiadł obok mnie, zostawiając między nami bezpieczną odległość. – Wiem, jak to jest…
Zacisnęłam pięści. – Nie wiesz. Nikt tu mnie nie zna, nikt nie chce znać. Wszyscy patrzą na mnie jak na dziwadło.
Bartek westchnął. – Mnie też tak patrzą. Boję się odezwać na lekcji, bo zaraz ktoś się śmieje z mojego akcentu. Przeprowadziliśmy się z Gdańska do małego miasteczka i wszystko jest inne.
Przez chwilę milczeliśmy. Z daleka widziałam grupkę dziewczyn z mojej klasy – Ania, Julia i reszta – szeptały coś do siebie i zerkały w naszą stronę. Wiedziałam, że to o mnie. O „tej nowej”, która nie zna zasad tej szkoły, nie wie, z kim można rozmawiać, a z kim lepiej nie.
Bartek wyjął z kieszeni paczkę chusteczek i podał mi jedną. – Moja mama mówi, że czasem trzeba po prostu przeczekać najgorsze dni. Ale łatwiej jest we dwoje.
Poczułam, jak łzy znowu napływają mi do oczu – tym razem z wdzięczności. Przez cały dzień nikt do mnie nie podszedł, nawet nauczycielka tylko rzuciła mi szybkie „Witaj”, po czym zajęła się swoimi sprawami.
Po lekcjach wróciłam do domu i rzuciłam plecak w kąt. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty i spojrzała na mnie pytająco.
– Jak było?
– Bez sensu – burknęłam. – Nikt ze mną nie rozmawia. Wszyscy mają już swoje grupki.
Mama westchnęła ciężko. – Martyna, wiem, że jest ci trudno. Ale musisz dać sobie czas…
– Nie chcę czasu! Chcę wrócić do Warszawy! Tam miałam przyjaciół!
Mama spuściła wzrok. Wiedziałam, że nie możemy wrócić – tata stracił pracę i musieliśmy przeprowadzić się tutaj, do babci. Wszystko było inne: dom, ulice, nawet powietrze pachniało inaczej.
Następnego dnia w szkole Bartek czekał na mnie przed wejściem.
– Chodź ze mną na boisko – zaproponował.
Wahałam się, ale poszłam za nim. Na boisku chłopcy grali w piłkę nożną. Bartek podszedł do nich i zapytał:
– Możemy zagrać?
Chłopcy spojrzeli na nas podejrzliwie.
– Dziewczyny nie grają – rzucił jeden z nich.
Bartek wzruszył ramionami. – To zobaczcie.
Podał mi piłkę i uśmiechnął się zachęcająco. Zagrałam najlepiej jak potrafiłam – tata zawsze uczył mnie dryblować i strzelać gole. Po kilku minutach nawet najgłośniejsi chłopcy zaczęli mnie dopingować.
Po lekcji WF-u Ania podeszła do mnie niepewnie.
– Fajnie grasz… Może usiądziesz z nami na przerwie?
Nie wierzyłam własnym uszom. Bartek mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Z dnia na dzień zaczęliśmy być coraz bardziej widoczni w szkole. Bartek miał talent do rysowania i szybko zdobył uznanie nauczycielki plastyki. Ja zaczęłam pomagać koleżankom z matematyki.
Ale nie wszystkim to się podobało. Wkrótce pojawiły się plotki: że Bartek jest „dziwny”, bo mówi inaczej; że ja „pchasz się wszędzie”. Najgorsze były komentarze w internecie – ktoś założył fałszywy profil i wrzucał tam nasze zdjęcia z podpisami typu „Nowi królowie szkoły”.
Pewnego dnia po powrocie do domu znalazłam mamę płaczącą w kuchni.
– Co się stało? – zapytałam przerażona.
– Dzwoniła wychowawczyni… Ktoś napisał list do dyrekcji, że źle się zachowujesz…
Zamarłam. Wiedziałam, kto to mógł być – Julia zawsze patrzyła na mnie z pogardą.
Następnego dnia poszłam do szkoły z ciężkim sercem. Na korytarzu wszyscy szeptali coś za moimi plecami. Bartek czekał na mnie przy szatni.
– Nie przejmuj się nimi – powiedział cicho. – Wiem, jak to boli…
Wtedy postanowiliśmy działać inaczej. Zgłosiliśmy sprawę nauczycielce i poprosiliśmy o rozmowę całą klasę.
– Każdy z nas kiedyś był nowy albo czuł się samotny – powiedział Bartek drżącym głosem. – Może zamiast wykluczać innych, spróbujemy ich poznać?
Przez chwilę panowała cisza. Potem Ania podniosła rękę.
– Ja też kiedyś byłam nowa… I pamiętam, jak bardzo bolało mnie to, co mówili inni…
Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nas boli i czego się boimy. Nawet Julia przyznała się do swoich lęków.
Od tego dnia atmosfera w klasie zaczęła się zmieniać. Coraz częściej rozmawialiśmy ze sobą otwarcie o problemach. Zorganizowaliśmy wspólne wyjście do kina i piknik nad rzeką.
W domu mama zaczęła się uśmiechać coraz częściej. Tata znalazł pracę w pobliskim mieście i powoli wszystko zaczynało się układać.
Czasem jednak wracam myślami do tamtego pierwszego dnia pod lipą i zastanawiam się: co by było, gdyby Bartek wtedy do mnie nie podszedł? Czy jedna rozmowa naprawdę może zmienić czyjeś życie?
A może każdy z nas ma w sobie siłę, by być dla kogoś tym pierwszym promykiem nadziei? Co wy o tym myślicie?