„Matka mojego byłego męża zaprosiła mnie na herbatę po latach milczenia. To, co usłyszałam, zmieniło moje życie”

– Karolino, przyjdź do mnie na herbatę. Proszę cię – głos pani Zofii drżał przez telefon, jakby każde słowo ważyło tonę. Przez chwilę milczałam, ściskając słuchawkę tak mocno, że aż zbielały mi palce. Przecież od rozwodu z Piotrem minęły już cztery lata. Cztery lata ciszy, wzajemnych pretensji i nieodebranych telefonów. A teraz ona? Tak po prostu?

– Dobrze… – wydusiłam z siebie, zanim zdążyłam się rozmyślić.

Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się obrazy: święta przy jednym stole, jej ciepłe naleśniki z twarogiem, ale też te wszystkie razy, kiedy czułam się w jej domu jak intruz. „Nie tak powinnaś wychowywać dzieci”, „Piotr lubi inną zupę” – te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

W końcu nadszedł dzień spotkania. Stałam pod jej blokiem na warszawskim Ursynowie, patrząc na znajome okna. Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam domofonem.

– Karolinko! – usłyszałam jej głos. – Już schodzę!

Drzwi otworzyły się i zobaczyłam ją – postarzałą, z siwymi włosami spiętymi w kok. Uśmiechnęła się niepewnie.

– Wejdź, dziecko.

W mieszkaniu pachniało rumiankiem i czymś jeszcze… Może nostalgią? Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Zofia nalała mi herbaty do tego samego kubka w czerwone maki, którego używałam kiedyś.

– Długo się zastanawiałam, czy powinnam do ciebie zadzwonić – zaczęła cicho. – Ale wiesz… czasem człowiekowi coś zaczyna ciążyć na sercu.

Patrzyłam na nią uważnie. Jej dłonie lekko drżały.

– O co chodzi? – zapytałam ostrożnie.

Westchnęła ciężko.

– Chciałam cię przeprosić. Za wszystko. Za to, jak cię traktowałam…

Zatkało mnie. Przeprosić? Po tylu latach?

– Nie rozumiesz… – mówiła dalej. – Po śmierci mojego męża zostałam sama z Piotrem. Był moim oczkiem w głowie. Chciałam dla niego wszystkiego najlepszego… A potem pojawiłaś się ty. I nagle musiałam się dzielić synem. Byłam zazdrosna, Karolino. I głupia.

Poczułam łzy pod powiekami. Przez tyle lat obwiniałam ją o rozpad mojego małżeństwa. O to, że Piotr zawsze stawał po jej stronie, że nigdy nie miałam w nim oparcia.

– Myślałam… że mnie nienawidzisz – wyszeptałam.

Zofia spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Nienawidziłam siebie za to, jak cię traktowałam. Ale nie potrafiłam tego przyznać. Dopiero teraz… kiedy jestem sama…

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, słuchając tykania zegara na ścianie.

– Piotr wyjechał do Gdańska – powiedziała nagle Zofia. – Nie odzywa się do mnie od miesięcy. Może to moja kara?

Poczułam ukłucie współczucia. Przecież ja też straciłam rodzinę przez ten konflikt.

– Zawsze miałam żal do Piotra – powiedziałam cicho. – Że nie potrafił postawić granic…

Zofia skinęła głową.

– To moja wina. Wychowałam go tak, żeby zawsze był ze mną szczery… ale nie nauczyłam go być mężem.

Zaparzyła kolejną herbatę i przez chwilę rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o mojej pracy w bibliotece, o jej kłopotach ze zdrowiem, o tym, jak bardzo brakuje jej wnuków.

– Karolino… czy mogłabym czasem zobaczyć dzieci? – zapytała nagle, niemal szeptem.

Zamarłam. Przez lata chroniłam je przed nią, przekonana, że nie zasługuje na kontakt z nimi po tym wszystkim.

– Nie wiem… muszę to przemyśleć – odpowiedziałam szczerze.

Wyszłam od niej z ciężkim sercem. Przez całą drogę do domu myślałam o tym, jak bardzo nasze życie potrafi się poplątać przez dumę i brak rozmowy.

Wieczorem zadzwonił mój syn, Michał:

– Mamo, a czy babcia Zosia jeszcze żyje?

Zacisnęło mi się gardło.

– Tak, Michałku… żyje.

Położyłam się spać z tysiącem myśli w głowie. Czy powinnam pozwolić dzieciom na kontakt z babcią? Czy potrafię jej wybaczyć? Czy ja sama nie jestem winna temu, że przez lata nie próbowałyśmy się porozumieć?

Czasem myślę: ile rodzinnych tragedii można by uniknąć, gdybyśmy umieli rozmawiać szczerze? Czy naprawdę musimy czekać na samotność i żal, by wyciągnąć rękę do drugiego człowieka?