Wróciłam do rodzinnego domu i wszystko się rozpadło… Czy to naprawdę moja wina?
– Znowu nie pozmywałaś po sobie! – głos Basi przebił się przez ścianę ciszy, która od kilku dni wisiała w naszym mieszkaniu. Stałam w kuchni, z kubkiem zimnej już herbaty, i patrzyłam na zlew pełen naczyń. – Przepraszam, zaraz to zrobię – odpowiedziałam cicho, ale Basia już była w drzwiach.
– To nie chodzi tylko o naczynia, Marta! Od kiedy tu wróciłaś, wszystko się zmieniło. Benjamin prawie się do mnie nie odzywa, a ja czuję się jak intruz we własnym domu.
Zamarłam. Przecież to był też mój dom. Przynajmniej kiedyś. Wróciłam tu po pięciu latach życia w Warszawie, bo nie dałam rady – praca na śmieciówce, wynajem pokoju z obcymi ludźmi, wieczne zmęczenie i samotność. Basia zawsze powtarzała: „Jakby co, wracaj. Jesteśmy rodziną”.
Benjamin siedział w salonie z laptopem na kolanach. Spojrzał na mnie krótko, bez słowa. Kiedyś żartowaliśmy razem przy kolacji, teraz czułam się jak powietrze.
Wieczorem usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę. – Ona tu nie pasuje! – syczał Benjamin. – Miała być na chwilę, a siedzi już dwa miesiące! Nie mam prywatności, nie mogę się zrelaksować we własnym domu!
– To moja siostra! – broniła mnie Basia. – Pomagam jej, bo nie ma gdzie pójść.
– A ja? Kto mi pomaga? – Benjamin podniósł głos. – Od kiedy tu jest, prawie się nie dotykamy, nie rozmawiamy normalnie. Czuję się jak trzeci!
Leżałam na łóżku i płakałam w poduszkę. Nie chciałam być ciężarem. Ale gdzie miałam pójść? Mama mieszkała z nowym partnerem w małym mieszkaniu pod Radomiem, tata od lat nie utrzymywał kontaktu.
Następnego dnia Basia przyszła do mnie z podkrążonymi oczami. – Marta… Benjamin mówi o rozwodzie. Mówi, że to przez ciebie.
Zatkało mnie. – Przecież… ja tylko…
– Wiem, że nie chciałaś źle – przerwała mi Basia. – Ale on czuje się wypchnięty z własnego życia. Ja też już nie wiem, co robić.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Benjamin wychodził do pracy wcześnie rano i wracał późno, Basia zamykała się w sypialni z telefonem. Ja chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, ale nikt nie chciał zatrudnić trzydziestolatki bez doświadczenia „w branży”.
Pewnego wieczoru usiadłam z Basią przy kuchennym stole.
– Może powinnam się wyprowadzić – powiedziałam cicho.
Basia pokręciła głową. – Nie chcę cię wyrzucać… Ale Benjamin jest coraz bardziej zamknięty. Nie wiem, czy to naprawimy.
– Może on po prostu szuka pretekstu? – zapytałam ostrożnie. – Może wasz związek już wcześniej miał problemy?
Basia spuściła wzrok. – Może… Ale odkąd tu jesteś, wszystko się nasiliło.
Zaczęłam analizować każdy swój ruch: czy za głośno zamykam drzwi? Czy za długo siedzę w łazience? Czy nie przeszkadzam im w wieczorach? Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Pewnego dnia wróciłam z kolejnej nieudanej rozmowy o pracę i zobaczyłam Benjamina pakującego walizkę.
– Wyjeżdżasz? – zapytałam drżącym głosem.
– Jadę do matki na kilka dni. Muszę to przemyśleć – odpowiedział chłodno.
Basia płakała całą noc. Przytuliłam ją, choć czułam się winna wszystkiego.
Po tygodniu Benjamin wrócił i poprosił Basię o rozmowę. Siedziałam w swoim pokoju i słyszałam tylko urywki:
– Nie chcę tak żyć…
– To moja siostra!
– A ja jestem twoim mężem!
– Nie każ mi wybierać…
Wyszłam na balkon i patrzyłam na światła miasta. Czułam się jak dziecko, które wróciło do domu po pomoc, a zamiast tego znalazło jeszcze większy chaos.
W końcu usiedliśmy wszyscy razem przy stole.
– Marta – zaczął Benjamin – wiem, że masz trudną sytuację. Ale ja nie dam rady tak dalej żyć.
Basia milczała, ściskając moją dłoń pod stołem.
– Może powinnam wyjechać do mamy… – zaczęłam.
– Nie chcę cię wyrzucać – szepnęła Basia.
Benjamin westchnął ciężko. – Może to my powinniśmy zrobić sobie przerwę…
Zapanowała cisza. Każde z nas wiedziało, że coś się skończyło.
Dziś siedzę w kawiarni i piszę tę historię na telefonie. Wynajęłam pokój u starszej pani na Pradze. Basia i Benjamin są osobno – ona u mamy, on u siebie. Nasza rodzina rozpadła się przez kilka miesięcy wspólnego mieszkania.
Czy naprawdę jestem winna ich rozwodu? Czy mogłam zrobić coś inaczej? A może czasem rodzina to za mało, by uratować to, co już dawno zaczęło się psuć?