„Mamo, dlaczego tata już nas nie kocha?” – Moja walka o prawdziwą miłość w cieniu rozwodu rodziców

– Mamo, dlaczego tata już nas nie kocha? – zapytałam, mając siedem lat, patrząc na nią przez łzy, kiedy pakowała walizki w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Mama zamarła. W jej oczach zobaczyłam coś, czego wtedy nie rozumiałam – mieszaninę bólu, wstydu i bezradności.

– Kochanie, tata zawsze będzie cię kochał. Po prostu… my już nie umiemy być razem – odpowiedziała cicho, a jej głos drżał.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Tata wyprowadził się do innej dzielnicy, a ja zaczęłam dzielić życie między dwa domy, dwa światy i dwie wersje tej samej historii. Mama mówiła, że tata ją zdradził. Tata twierdził, że mama była zbyt wymagająca i nigdy nie była szczęśliwa. Ja byłam pośrodku tego wszystkiego – jak rozbitek na morzu cudzych pretensji.

W szkole byłam tą „od rozwiedzionych”, chociaż nikt tego nie mówił wprost. Koleżanki miały pełne rodziny, wspólne wakacje nad Bałtykiem, święta przy jednym stole. Ja miałam dwa Mikołaje i dwa zestawy prezentów, ale żadnej pewności, gdzie naprawdę jest mój dom.

Kiedy miałam szesnaście lat, zakochałam się po raz pierwszy. Bartek był z mojej klasy, miał śmiejące się oczy i zawsze pachniał kawą z automatu. Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko może być proste. Ale kiedy powiedział: „Chciałbym poznać twoich rodziców”, poczułam lodowaty dreszcz. Jak mam mu pokazać ten chaos? Kogo zaprosić na urodziny? Kto usiądzie obok mnie na szkolnym przedstawieniu?

Bartek nie wytrzymał długo. Po kilku miesiącach powiedział: „Ty chyba nie wiesz, jak to jest być w normalnym związku”. Bolało. Może miał rację? Może nie umiem kochać, bo nigdy nie widziałam miłości, która przetrwała?

Z czasem nauczyłam się ukrywać swoje lęki pod maską ironii i żartów. Na studiach wszyscy mówili o swoich rodzinnych dramatach – zdrady, kłótnie o spadek, toksyczne matki. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo rozwód rodziców potrafi zniszczyć wiarę w siebie.

Poznałam Michała na drugim roku polonistyki. Był czuły, cierpliwy i miał niesamowitą cierpliwość do moich nastrojów. Przez pierwsze miesiące byłam szczęśliwa – naprawdę szczęśliwa! Ale potem zaczęły się powroty dawnych demonów.

– Dlaczego nigdy nie mówisz mi wszystkiego? – zapytał pewnego wieczoru Michał, kiedy po raz kolejny zamknęłam się w sobie po telefonie od mamy.

– Bo boję się, że odejdziesz – odpowiedziałam szczerze po raz pierwszy w życiu.

Michał przytulił mnie mocno i powiedział: – Nie jestem twoim tatą. Nie musisz się bać.

Chciałam mu wierzyć. Naprawdę chciałam. Ale każda kłótnia była dla mnie końcem świata. Każde „musimy porozmawiać” brzmiało jak wyrok. Zamiast rozmawiać, uciekałam – do nauki, do pracy w kawiarni, do samotnych spacerów po Starym Mieście.

Mama powtarzała: „Nie pozwól nikomu się zranić”. Tata mówił: „Nie bądź taka jak twoja matka – wiecznie niezadowolona”. Każde ich słowo było jak kolejne cegły w murze między mną a światem.

W końcu Michał odszedł. Zostawił mi kartkę: „Zasługujesz na szczęście. Ale musisz najpierw uwierzyć, że to możliwe”.

Płakałam całą noc. Czułam się jak siedmioletnia dziewczynka patrząca na spakowane walizki mamy. Czy naprawdę jestem skazana na powtarzanie błędów rodziców? Czy mogę przerwać ten łańcuch?

Ostatnio coraz częściej rozmawiam z babcią Zofią. Ona przeżyła z dziadkiem pięćdziesiąt lat – razem przeszli przez biedę, choroby i śmierć syna. Babcia mówi: „Miłość to nie bajka, tylko codzienna praca i przebaczenie”.

Chciałabym w to uwierzyć. Chciałabym przestać bać się miłości i własnych uczuć. Ale czasem mam wrażenie, że jestem jak dom zbudowany na piasku – wystarczy jeden silniejszy wiatr i wszystko runie.

Dziś mam dwadzieścia trzy lata i stoję na progu dorosłego życia. Patrzę w lustro i widzę dziewczynę z bliznami po cudzych błędach. Ale widzę też kogoś, kto bardzo chce kochać i być kochanym.

Czy można nauczyć się miłości od nowa? Czy da się zbudować coś trwałego na gruzach cudzych porażek? Może to pytania bez odpowiedzi… Ale wiem jedno: nie chcę już uciekać przed własnym sercem.