Kwiatowe Uniesienie: Między Marzeniem a Rozczarowaniem

— Weronika, wyłącz to wreszcie! — głos Jadwigi przebił się przez ciszę, którą do tej pory wypełniało tylko monotonne czytanie podręcznika do botaniki. Leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami, próbując nie myśleć o jutrzejszym egzaminie i o tym, jak bardzo nie chcę wracać do domu na weekend. Telefon zawibrował, rozbrzmiewając melodią, której nienawidziłam od miesięcy. Jadwiga zamknęła książkę z trzaskiem i spojrzała na mnie z wyrzutem. — Odbierz, bo nie wytrzymam.

Niechętnie sięgnęłam po telefon. Na ekranie wyświetliło się „Mama”. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że śpię, ale wiedziałam, że jeśli nie odbiorę teraz, zadzwoni jeszcze dziesięć razy. — Halo? — powiedziałam cicho.

— Weronika, musisz natychmiast wracać do domu. Tata miał wypadek — usłyszałam w słuchawce głos matki, drżący i obcy. — Jest w szpitalu. Proszę cię, przyjedź.

Poczułam, jak świat się zatrzymuje. Jadwiga patrzyła na mnie pytająco, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa. Rzuciłam telefon na łóżko i zerwałam się na równe nogi. Zaczęłam gorączkowo wrzucać rzeczy do torby — książki, ubrania, kosmetyki. Ręce mi drżały.

— Co się stało? — spytała Jadwiga, podchodząc bliżej.

— Tata… wypadek… muszę jechać — wydusiłam z siebie.

— Poczekaj, pomogę ci — powiedziała cicho i zaczęła zbierać moje rzeczy z podłogi.

W głowie miałam mętlik. Przed oczami przesuwały mi się obrazy dzieciństwa: tata uczący mnie jeździć na rowerze, tata śmiejący się przy stole podczas niedzielnych obiadów, tata krzyczący na mnie, gdy powiedziałam mu, że nie chcę przejąć rodzinnej kwiaciarni. „Kwiatowe Uniesienie” — tak nazywał się nasz rodzinny interes. Tata zawsze powtarzał, że to miejsce jest sercem naszej rodziny. Ja jednak marzyłam o czymś innym. Chciałam studiować biologię roślin, odkrywać nowe gatunki, podróżować po świecie. Kwiaciarnia była dla mnie klatką.

W pociągu do rodzinnego miasta nie mogłam przestać myśleć o ostatniej kłótni z tatą. Powiedział mi wtedy: „Weronika, jesteś egoistką! Myślisz tylko o sobie!” Wysiadłam wtedy z domu trzaskając drzwiami i przysięgając sobie, że już nigdy nie wrócę.

Szpital pachniał środkami dezynfekującymi i strachem. Mama siedziała na plastikowym krześle pod salą intensywnej terapii. Miała zaczerwienione oczy i trzymała w rękach różaniec.

— Jak on się czuje? — zapytałam szeptem.

— Lekarze mówią, że jest stabilny, ale… — głos jej się załamał.

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.

— Weronika… jeśli coś mu się stanie… co z kwiaciarnią? — spytała nagle mama.

Zacisnęłam pięści. Nawet teraz nie potrafiła myśleć o niczym innym? Odpowiedziałam ostro:

— Mamo, ważniejsze jest teraz zdrowie taty!

— Ale kwiaciarnia to jego życie… nasze życie… — szepnęła.

Przez kolejne dni żyliśmy w zawieszeniu. Tata leżał nieprzytomny, a ja codziennie rano jechałam do kwiaciarni pomagać mamie. Klienci składali zamówienia na bukiety ślubne i pogrzebowe, a ja układałam kwiaty z automatu, bez serca. Każdy zapach lilii czy róż przypominał mi dzieciństwo i marzenia, które musiałam odłożyć na bok.

Pewnego wieczoru mama weszła do mojego pokoju z kubkiem herbaty.

— Weronika… wiem, że nie chcesz tego robić. Ale ja sobie sama nie poradzę. Potrzebuję cię tutaj.

Spojrzałam na nią ze łzami w oczach.

— Mamo, ja mam swoje życie… swoje plany…

— A co z nami? Co z tatą? — przerwała mi drżącym głosem.

Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo jestem rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnymi marzeniami.

Kilka dni później tata odzyskał przytomność. Był słaby i ledwo mówił, ale kiedy zobaczył mnie przy łóżku szpitalnym, uśmiechnął się blado.

— Weronika… kwiaciarnia… — wyszeptał.

Poczułam gulę w gardle.

— Tata, odpoczywaj teraz. Wszystko będzie dobrze — powiedziałam cicho.

Ale wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.

Po powrocie do akademika Jadwiga czekała na mnie z kubkiem gorącej czekolady.

— I co teraz? — zapytała delikatnie.

— Nie wiem… — odpowiedziałam szczerze. — Czuję się jakby ktoś rozdzierał mnie na pół. Z jednej strony rodzina i ich oczekiwania… z drugiej moje własne życie…

Jadwiga objęła mnie ramieniem.

— Może czasem trzeba wybrać siebie?

Patrzyłam przez okno na rozświetlone ulice miasta i zastanawiałam się: czy można być szczęśliwym, jeśli ciągle żyje się dla innych? Czy odwaga to pójście własną drogą czy zostanie tam, gdzie wszyscy cię potrzebują?

Czasem myślę: co by było, gdybym wtedy podjęła inną decyzję? Czy można pogodzić marzenia z obowiązkiem wobec bliskich? Może właśnie to jest najtrudniejsze w dorosłym życiu.